LogowanieNawigacjaTrybunał Konstytucyjny
Prezydent RP - aktualnościSejm RP - NewsZ Kancelarii Premiera
Strony partii politycznych obecnych w Sejmie VIII kadencji(w układzie alfabetycznym) Książki w promocjiPO — AktualnościPSLZNPBelferBlogBLOGI POLITYCZNE„Skrót myślowy” — blog Janiny ParadowskiejGra w klasy — blog Adama SzostkiewiczaNowe wątki na forum DPN |
AktualnościUrban wierzy, że Lewandowski przyjedzie w listopadzie na kadrę. Martwi go brak napastnikówRobert Lewandowski z ostatniego zgrupowania kadry wrócił do Barcelony z kontuzją. Kapitan reprezentacji Polski uraz będzie leczył przez kilka najbliższych tygodni. Selekcjoner biało-czerwonych wierzy, że 37-latek zdąży dość do zdrowia przed listopadowym zgrupowaniem i weźmie w nim udział. Inaczej będzie problem, bo jak przyznaje Jan Urban brak klasowych napastników to największy kłopot narodowej drużyny.
Michał Ignasiewicz
Kategorie: Prasa
Urban wierzy, że Lewandowski przyjedzie w listopadzie na kadrę. Martwi go brak napastnikówRobert Lewandowski z ostatniego zgrupowania kadry wrócił do Barcelony z kontuzją. Kapitan reprezentacji Polski uraz będzie leczył przez kilka najbliższych tygodni. Selekcjoner biało-czerwonych wierzy, że 37-latek zdąży dość do zdrowia przed listopadowym zgrupowaniem i weźmie w nim udział. Inaczej będzie problem, bo jak przyznaje Jan Urban brak klasowych napastników to największy kłopot narodowej drużyny.
Michał Ignasiewicz
Kategorie: Prasa
Serial numer jeden w 120 krajach. Megahit streamingu powracaUjawniono pierwszy pełny zwiastun wyczekiwanej kontynuacji serialu "Maxton Hall - Dwa światy", który trafił na 1. miejsce listy najchętniej oglądanych produkcji w ponad 120 krajach. Serial jest takim megahitem, że jeszcze przed premierą drugiego sezonu zamówiono sezon trzeci. A kiedy i gdzie będzie można oglądać drugą odsłonę globalnego przeboju o związku Ruby i Jamesa?
Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa
Serial numer jeden w 120 krajach. Megahit streamingu powracaUjawniono pierwszy pełny zwiastun wyczekiwanej kontynuacji serialu "Maxton Hall - Dwa światy", który trafił na 1. miejsce listy najchętniej oglądanych produkcji w ponad 120 krajach. Serial jest takim megahitem, że jeszcze przed premierą drugiego sezonu zamówiono sezon trzeci. A kiedy i gdzie będzie można oglądać drugą odsłonę globalnego przeboju o związku Ruby i Jamesa?
Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa
Ogromny pożar na Pomorzu. Ewakuacja i zamknięta droga krajowaOficer prasowy straży pożarnej w Pruszczu Gdańskim, mł. kpt. Marcin Tabiś, poinformował, że zgłoszenie o pożarze hali o wymiarach ok. 50 × 80 metrów przy ul. Rataja w Rusocinie (pow. gdański) wpłynęło do służb w nocy ze środy na czwartek. – Przed przyjazdem straży pożarnej z budynku ewakuowało się 13 osób. Nikt nie został ranny – przekazał Tabiś. Dodał, że w działaniach, w szczytowym momencie, brało udział 80 strażaków. W wyniku wysokiej temperatury i oddziaływania ognia konstrukcja hali uległa częściowemu zawaleniu. Strażacy obecnie prowadzą dogaszanie pogorzeliska. Zablokowany pozostaje odcinek drogi krajowej nr 91 – od ronda w Rusocinie do ul. Rataja. Przyczyny pożaru będą ustalane przez policję oraz biegłego z zakresu pożarnictwa. Strażak przekazał, że ogień pojawił się wewnątrz hali Kategorie: Telewizja
„Jeśli cię wybiorą - nie odmawiaj”. Jak Karol został papieżem„Jeśli cię wybiorą – nie odmawiaj”. To właśnie te słowa, wypowiedziane przez prymasa Stefana Wyszyńskiego do Karola Wojtyły podczas przerwy obiadowej w Kaplicy Sykstyńskiej, mogły zdecydować o losach nie tylko jednego człowieka, ale całej epoki. * Październik 1978. Włoskie dzienniki są przekonane, że nowym papieżem zostanie ktoś z ich podwórka. Wybór ograniczał się do dwóch kandydatów, jakże różnych. Po jednej stronie był arcybiskup Genui Giuseppe Siri – twardogłowy konserwatysta. Po drugiej – Giovanni Benelli, wpływowy modernizator. W kuluarach rozgrywała się bezpardonowa walka frakcji: twardych z miękkimi, północnych z południowymi, Kurii z duszpasterzami. Po śmierci Jana Pawła I, który rządził tylko 33 dni, nikt nie chciał powtórki z chaosu. Wybór trzeba było przemyśleć i dobrze przygotować. Kościół tego potrzebował. Niewielu spodziewało się jednak, że za kilkadziesiąt godzin z loggii bazyliki św. Piotra padnie zdanie: Habemus Papam… Carolum Wojtyła. Giuseppe Siri, arcybiskup Genui, uważany za papabile już w 1958 i 1963 roku, był reprezentantem starej szkoły: monarchicznego papiestwa, surowej dyscypliny, antymodernistycznej doktryny. Po drugiej stronie stał Benelli – jeszcze nie tak dawno człowiek numer dwa w Kurii, teraz arcybiskup Florencji. Ambitny, energiczny, lecz silnie związany z watykańską biurokracją. Tę dwubiegunowość obserwowali z niepokojem kardynałowie spoza Włoch, widząc, że ani konserwatywny dogmatyzm, ani kurialny pragmatyzm nie odpowiadają na głębszy kryzys Kościoła. Ten kryzys miał zresztą wiele wymiarów. Po Soborze Watykańskim II, świat katolicki zaczął się zmieniać szybciej niż sam Watykan. Spadek powołań w Europie Zachodniej, kryzys autorytetu, rosnąca potrzeba duszpasterstwa w Trzecim Świecie, a przede wszystkim rozdźwięk między centralną administracją a realnymi problemami ludzi wierzących. W tym wszystkim Kuria Rzymska była często postrzegana jako zabetonowany aparat, niezdolny do reform, silniejszy niż sam papież. To, w żadnym razie, nie był tylko stereotyp: Paweł VI wielokrotnie rozbijał się o opór własnych współpracowników. Jan Paweł I, duchowny spoza układu, zmarł zanim zdążył cokolwiek zmienić. W takich okolicznościach kardynałowie coraz śmielej spoglądali poza granice Włoch. O podobnym przełomie mówiło się już przed sierpniowym konklawe, ale wtedy duchowni nie byli jeszcze gotowi. Świat nie był gotowy. Teraz szukano kogoś, kto mógłby zbudować pomost między duszpasterstwem a myślą teologiczną; kogoś, kto nie będzie urzędnikiem, lecz przewodnikiem. I właśnie wtedy udzielać zaczęli się kardynałowie, których historia zapamięta – nie tylko z powodu charakterystycznych nazwisk – jako „Trzech Królów”: Franz König z Wiednia, John Krol z Filadelfii i Paul-Émile Léger z Montrealu. To oni, niezależnie od siebie, widzieli w Karolu Wojtyle kandydata, który może wyprowadzić Kościół z impasu. Nie dlatego, że był Polakiem, ale dlatego, że był człowiekiem modlitwy, myślicielem, uczestnikiem Soboru, a jednocześnie kimś, kto znał rzeczywistość totalitaryzmu od środka. König już w sierpniu wspierał Wojtyłę. Nieformalnie, dyskretnie, ale bardzo konsekwentnie. Potem, w październiku, działał już bardzo otwarcie. W jego imieniu rozprowadzano wśród kardynałów egzemplarze książki „Signum Contradictionis”, zapis rekolekcji, które Wojtyła prowadził w 1976 roku dla Pawła VI i Kurii Rzymskiej. Książka zrobiła ogromne wrażenie. Wielu kardynałów zabrało ją ze sobą do Kaplicy Sykstyńskiej. To był gest bardziej symboliczny niż propagandowy. Pokazywano: oto człowiek, który rozumie nie tylko Kościół, ale i świat. Człowiek, który nie mówi w imieniu frakcji, lecz postępuje w zgodzie z własnym sumieniem. Kogoś takiego – przekonywano – potrzebuje teraz nie tylko Watykan. Wojtyła nie prowadził kampanii. Przeciwnie – zachowywał spokój. Pozwalał sprawom toczyć się swoim biegiem. Spał w pokoju numer 91. W środku, wspominali potem kardynałowie, znajdował się filozoficzny kwartalnik o marksizmie. Zainteresowanie ideologicznym przeciwnikiem, nie w duchu nienawiści, lecz zrozumienia – to była metoda Wojtyły. Pytano go później, czy spodziewał się wyboru. Odpowiedział: „Myślałem, że przyjeżdżam na pogrzeb, a nie na wybory.” Ale jego reakcja po ogłoszeniu wyniku wskazuje, że dojrzewał do tej możliwości od dłuższego czasu. Przed obiadem 16 października sprawa była jeszcze otwarta. Benelli miał 70 głosów, Wojtyła – 40. Wystarczyło jedno wahnięcie. I ono nastąpiło. Głosowanie po przerwie obiadowej dało Polakowi 73 głosy. W kolejnym – 99. Kiedy kardynał Villot zadał rytualne pytanie: „Czy Wasza Eminencja przyjmuje wybór?”, Wojtyła – jak opowiadał później ks. Piasecki – miał łzy w oczach. Ale nie zawahał się. Zaraz po wyborze siedział z głową w dłoniach. Kardynał Hume wspominał, że był to jeden z najsmutniejszych widoków, jakie widział w życiu. Człowiek, który właśnie został papieżem, opłakiwał utratę siebie. To nie był moment triumfu. To był moment ofiary. Choć przebieg konklawe otoczony jest ścisłą tajemnicą, a każdy z kardynałów-elektorów przysięga milczenie pod groźbą ekskomuniki – z biegiem lat, dzięki rozmowom, pamiętnikom i badaniom watykanistów, udało się w miarę precyzyjnie zrekonstruować, jak wyglądało głosowanie, które przyniosło Kościołowi papieża z Polski. Nie był to wybór jednogłośny ani oczywisty. Karol Wojtyła pojawił się w kalkulacjach kardynałów dopiero wtedy, gdy włoskie frakcje zaczęły się wzajemnie blokować, a dwaj główni kandydaci nie potrafi przebić przez mur wahań, lęków i politycznych rachub. Kolejne głosowania ujawniały nie tyle siłę poszczególnych kardynałów, co zmęczenie polityczną grą. W końcu, zamiast szukać kompromisu między sobą, kardynałowie zwrócili się ku człowiekowi, który nie należał do żadnej z frakcji. ⌛️ Głosowanie 1: Giuseppe Siri – 23 głosy Giovanni Benelli – 22 Corrado Ursi – 18 Pericle Felici – 17 Salvatore Pappalardo – 15 Karol Wojtyła – 5 Pierwsze głosowanie miało charakter orientacyjny. Przodowali, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, Siri i Benelli, czyli konserwatysta i reformator. Wojtyła pojawił się w dolnej części stawki. Doceniony, ale raczej niezuważony. ⌛️ Głosowanie 2: Benelli – 40 Felici – 30 Ursi – 18 Siri – 11 Wojtyła – 9 Siri szybko pogrzebał swoje szanse. „Policzono”, że silny konserwatysta nie przejdzie, nie tego Kościół potrzebował, nie tego chcieli kardynałowie. Stąd wzmocnienie pozycji Benelliego, stąd lepsze wyniki Feliciego czy Ursiego. Kilka głosów zyskał też Wojtyła, choć wciąż był raczej ciekawostką niż realną opcją. ⌛️ Głosowanie 3: Benelli – 45 Felici – 27 Ursi – 18 Wojtyła – 9 Benelli umocnił się na prowadzeniu. By marzyć o zwycięstwie, potrzebował jeszcze 30 głosów. Tak niewiele i tak wiele zarazem... Wojtyła został z dziewięcioma, co sygnalizowało, że ma stałą grupę poparcia. Ktoś naprawdę w niego wierzył. ⌛️ Głosowanie 4: Benelli – 65 Wojtyła – 24 Giovanni Colombo – 14 Ursi – 4 Ci, którzy wierzyli w Ursiego, przenieśli swoje zainteresowanie na Wojtyłę, który dość niespodziewanie stał się drugą siłą konklawe. Benelii był już bardzo blisko: brakowało tylko dziesięciu głosów, by nad Kaplicą Sykstyńską pojawił się biały dym. Drugiego dnia zostało jeszcze jedno glosowanie... ⌛️ Głosowanie 5: Benelli – 70 Wojtyła – 40 Colombo – rezygnuje Benelli osiąga maksimum swojego poparcia. Jest blisko, ale… nie dość blisko. Włoscy kardynałowie nie są zgodni. Colombo, choć pojawił się jako kandydat jednoczący, nie czuje się na siłach – i prosi o wycofanie swojej kandydatury. Głosy po jego odejściu nie przeszły automatycznie na Benelliego. Więcej zgarnął Wojtyła, który znienacka stał się wielkim faworytem. ⌛️ Głosowanie 6: Benelli – 59 Wojtyła – 52 Dla Benellego to koniec. Spada o 11 głosów, co oznacza, że kardynałowie utracili wiarę, że może zgarnąć wymaganą większość. Cieszą się przeciwnicy Benelliego, którzy w Wojtyle widzą realną, silną i – co kluczowe – akceptowaną przez siebie alternatywę. Trzeci dzień konklawe to wyraźne zbliżenie do ostatecznego porozumienia. ⌛️ Głosowanie 7: Wojtyła – 73 Benelli – 38 Decydująca przerwa obiadowa. Podczas niej dochodzi do rozmowy Wojtyły z prymasem Stefanem Wyszyńskim. To wtedy, jak relacjonowano, padają słowa: „Jeśli cię wybiorą – nie odmawiaj.” Wojtyła jest już o włos od wymaganych 75 głosów. Dla Benelliego to symboliczny upadek – traci większość, zostaje mu mniej niż 40 głosów. Nie ma szans. ⌛️ Głosowanie 8 (ostatnie): Wojtyła – 99 Benelli – (reszta, prawdopodobnie poniżej 20) To już nie głosowanie, to aklamacja. Poparcie dla Wojtyły okazuje się miażdżące. Wyraźnie przekracza wymagany próg. To ważne: dostaje nie tylko urząd, ale też moralny mandat. * Gdy pojawił się na balkonie Bazyliki św. Piotra, tłum zamarł. Ogłoszono: „Habemus Papam – Carolum Wojtyła”. Nie było telefonów ani internetu. Gazety pisały o Włochach, przewijał się Argentyńczyk, ale Wojtyła? Kto to jest? Ktoś zapytał: „Czy to Afrykanin?” Inni – „Czy to Niemiec?”. Nie ukrywano zaskoczenia, ale i... entuzjazmu. Nowy papież, mimo widocznego wzruszenia, stanął przed setkami tysięcy ludzi i powiedział: „Nie wiem, czy potrafię dobrze mówić po waszemu, po włosku. Jeśli się pomylę – poprawcie mnie.” Kilka słów wystarczyło, by zdobyć sympatię. Nie był Włochem, ale od pierwszych sekund mówił jak jeden z nich. „Swój chłop”, którego natychmiast polubili. W kolejnym zdaniu padła fraza, która przeszła do historii: „Z dalekiego kraju, ale zawsze bliskiego przez wspólnotę wiary i chrześcijańskiej tradycji.” To była nie tylko deklaracja geograficzna, ale także program duchowy. Zaczynał się pontyfikat, który zburzył wiele starych kategorii. Kościół miał nowego papieża – i nie był to już „książę Rzymu”, lecz człowiek, który urodził się pod okupacją, dorastał w komunizmie, a jego świat duchowy ukształtował się pod presją historii, nie w jej cieplarnianych warunkach. Jak nietrudno się domyślić, Moskwa nie zareagowała najlepiej. Przez pierwsze godziny wierzono, że może to być jakiś włoski kardynał o obcobrzmiącym nazwisku. Gdy potwierdzono, że chodzi o metropolitę Krakowa, partyjni oficjele zamilkli. „W kręgach KGB ukuto teorię spiskową, według której wybór Wojtyły był efektem działania ‘polskiej mafii’ w Watykanie i Waszyngtonie” – mówił Jacek Moskwa w rozmowie z Onetem. Sugerowano, że Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta Cartera, miał wpływ na decyzję kardynałów. Podnoszono także nazwisko Edmunda Muskiego – ówczesnego sekretarza stanu, również Polaka z pochodzenia. Prawdy w tym było niewiele, ale paranoicy z ZSERR nie potrzebowali faktów. Potrzebowali wrogów. W rzeczywistości nikt z zewnątrz nie zdecydował o wyborze Wojtyły. Kardynałowie nie działali z inspiracji politycznej – przeciwnie. Ich decyzja była duchowym odruchem wobec impasu instytucjonalnego i potrzeby „czegoś nowego”, rozumianego na wiele sposobów. Ale nie można nie zauważyć, że wybór Polaka był także, choćby pośrednio, silnym sygnałem dla świata. Pokazywał, że Kościół przestał być eurocentryczny i italocentryczny. Że jego centrum może znajdować się nie tylko przy via della Conciliazione, ale też w Nowej Hucie, w Manili, w Lagos czy Meksyku. Z perspektywy Polski wybór Jana Pawła II był zarówno duchowym przełomem, jak i narodowym katharsis. W kraju, w którym Kościół był jedyną względnie niezależną instytucją, papież rodem z Wadowic oznaczał nie tylko awans, ale i ogromne zobowiązanie. Kardynał Wyszyński – przez dekady uważany za realnego przywódcę duchowego Polaków – nie okazywał zazdrości. „Jeśli cię wybiorą, nie odmawiaj”. To był moment przeniesienia odpowiedzialności. Nie za Polskę – za Kościół powszechny. Wbrew późniejszym sugestiom, między Wojtyłą a Wyszyńskim nie było konfliktu. Istniała różnica pokoleń, różnica stylu, pewnie nawet postrzegania świata – ale nie było tam złego napięcia. „W kraju Wojtyła usuwał się w cień, za granicą to Wyszyński go wspierał. Ich relacja była harmonijna” – podkreślał Moskwa. To także świadectwo klasy obu ludzi. Nowy papież wiedział, że nie będzie łatwo. Jeszcze tego samego dnia zaczął planować podróż do Ameryki Łacińskiej. Wiedział, że Kościół wymaga obecności, nie tylko orędzi. Wiedział też, że jego wybór wzbudzi nadzieje, ale i niepokój. Kiedy pytano go, jak się czuje jako papież, odpowiedział: „Jakbym tam zawsze siedział”. Wybór człowieka spoza układów, spoza Italii, spoza Kurii, okazał się przełomem dla Kościoła. Pontyfikat Jana Pawła II trwał niemal 26 lat i pozostaje dla wielu niedoścignionym wzorem. Kategorie: Telewizja
„Ekologiczne” hybrydy zanieczyszczają środowisko. „Konsumenci oszukiwani”Naukowcy z organizacji non-profit Transport and Environment przeanalizowali dane z pokładowych liczników zużycia paliwa 800 000 samochodów zarejestrowanych w Europie w latach 2021–2023. Stwierdzili, że rzeczywista emisja dwutlenku węgla z pojazdów PHEV w 2023 r. była 4,9 razy wyższa niż emisja wynikająca ze standardowych testów laboratoryjnych, a w 2021 r. była 3,5 razy wyższa. Z analizy wynika, że pojazdy hybrydowe emitują zaledwie o 19 proc. mniej CO2 niż samochody benzynowe i wysokoprężne, podczas gdy w testach laboratoryjnych zakładano, że pojazdy te emitują o 75 proc. mniej zanieczyszczeń. „Wyniki pokazują ponad wszelką wątpliwość, że różnica między oficjalnym a rzeczywistym zużyciem paliwa i emisją CO2 w pojazdach PHEV jest znacznie, znacznie większa niż w przypadku samochodów benzynowych czy wysokoprężnych” – powiedział Patrick Plötz, szef działu ekonomiki energetycznej w Instytucie Fraunhofera ds. Badań Systemowych i Innowacji. CZYTAJ TAKŻE: Zmyślona historia o „zdesperowanym importerze” hitem w sieci „Konsumenci są oszukiwani” Naukowcy obliczyli, że niedoszacowanie emisji pojazdów pozwoliło czterem głównym grupom producentów takich samochodów uniknąć grzywien w wysokości ponad 5 mld euro (4,3 mld funtów) w latach 2021-2023, sztucznie ułatwiając osiągnięcie unijnych celów dotyczących emisji CO2 dla floty. Dodali również, że kierowcy pojazdów PHEV poniosą około 500 euro więcej kosztów eksploatacji rocznie, niż zakładano na podstawie testów laboratoryjnych. – Śmiałe zapewnienia producentów na temat ich hybryd typu plug-in są ewidentnie chybione – powiedział Colin Walker, analityk transportu w Energy and Climate Intelligence Unit. – Konsumenci są oszukiwani i wierzą, że kupując PHEV, pomagają środowisku i oszczędzają pieniądze – powiedział. Kategorie: Telewizja
Znamy przyczynę śmierci Diane Keaton. Informację przekazali jej bliscyŚmierć Diane Keaton była dla Hollywood i fanów z całego świata szokiem. Choć od kilku miesięcy aktorka nie pojawiała się publicznie, nie podawano do wiadomości żadnej informacji o jej chorobie. Gdy zmarła, osoba z jej bliskiego otoczenia przekazała prasie, że stan zdrowia Keaton w ostatnich miesiącach „bardzo gwałtownie się pogorszył” i że nawet wielu jej wieloletnich przyjaciół „nie do końca zdawało sobie sprawę z tego, co się dzieje”. Teraz rodzina poinformowała, że Diane Keaton zmarła na zapalenie płuc. Bliscy wyrazili jednocześnie wdzięczność za „niezwykłą” reakcję na informację o śmierci aktorki w zeszłym tygodniu. Czytaj także: Legendarny muzyk R&B nie żyje. Odszedł po długiej chorobie „Rodzina jest niezmiernie wdzięczna za niezwykłe wiadomości pełne miłości i wsparcia, które otrzymała w ciągu ostatnich kilku dni w imieniu swojej ukochanej Diane” – napisali w oświadczeniu jej najbliżsi. Keaton zmarła w Kalifornii w wieku 79 lat. Została nagrodzona Oscarem za rolę w filmie „Annie Hall” z 1977 r., który reżyser, scenarzysta, partner z planu oraz wówczas partner aktorki, Woody Allen w dużej mierze oparł na życiu Keaton. Hollywoodzka gwiazda zagrała także w między innymi „Ojcu chrzestnym” i jego kontynuacjach, „Czerwonych”, „Pokoju Marvina”, „Lepiej późno niż później”, „Ojcu panny młodej” czy „Zmowie pierwszych żon”. Czytaj także: Maryja z Polski. Zagra w kontynuacji „Pasji” Mela Gibsona Diane Keaton nigdy nie wyszła za mąż. Miała dwójkę adoptowanych dzieci, córkę Dexter i syna Duke'a. – Macierzyństwo całkowicie mnie odmieniło – mówiła. Kategorie: Telewizja
„Gość poranka”: Urszula Pasławska– Nie będzie związków partnerskich w ustawie. Znajdą się tam rozwiązania, które nie mają żadnego wymiaru światopoglądowego – powiedziała w „Gościu poranka” w TVP Info posłanka PSL Urszula Pasławska.
Kategorie: Telewizja
Pyszny obiad na czwartek. Podajemy przepis, Ty gotujesz. Kąski z kurczaka z dyniąJesienią królują dynie. To warzywo pyszne, tanie i bardzo zdrowe. Jedzmy więc dyni jak najwięcej. Na czwartkowy obiad proponujemy kąski z kurczaka pieczone z dynią. Rodzina będzie zachwycona i poprosi o dokładkę.
Beata Zatońska
Kategorie: Prasa
Pyszny obiad na czwartek. Podajemy przepis, Ty gotujesz. Kąski z kurczaka z dyniąJesienią królują dynie. To warzywo pyszne, tanie i bardzo zdrowe. Jedzmy więc dyni jak najwięcej. Na czwartkowy obiad proponujemy kąski z kurczaka pieczone z dynią. Rodzina będzie zachwycona i poprosi o dokładkę.
Beata Zatońska
Kategorie: Prasa
Wczasy w „1670” a rzeczywistość. Jak naprawdę wypoczywali sarmaci?
All-inclusive? Raczej home break
„W tym roku jedziemy na wywczas do Turcji” – ogłasza w serialu „1670” Jan Paweł Adamczewski, pakuje rodzinę do karocy i rusza w kierunku egzotyki. Gdyby jednak chciał być wierny prawdzie historycznej, powinien… zostać w domu. Albo przynajmniej ograniczyć się do lasu za miedzą, bo szlachecki wypoczynek daleki był od wizji all-inclusive. I co najważniejsze – sama koncepcja „wczasów”, czy też jak w serialu „wywczasu”, w znaczeniu urlopowego wypoczynku, byłaby w XVII wieku kompletnie niezrozumiała. Słowo „wczas” oczywiście funkcjonowało w języku staropolskim, ale oznaczało coś zupełnie innego. Jak odnotowują językoznawcy, rozumiano je raczej jako „odpoczynek”, „spoczynek (zwłaszcza nocny)”, „wygodę”, „spokój”, „bezczynność”. Zwrot „iść do wczasu” znaczył po prostu „iść spać” – jak pisał Krasicki: „W nocnej dobie do wczasu się sposobisz”. Jeszcze wcześniej słowo to miało inny odcień. Pamiętacie „Pieśń świętojańską o Sobótce” Jana Kochanowskiego? Wszyscy się jej uczyliśmy na pamięć, więc pewnie tak. Powstała ok. 1570 roku i w jednej z najbardziej znanych strof – zaczynającej się od słów „Wsi spokojna, wsi wesoła” – poeta pisał: „Który głos twej chwale zdoła? / Kto twe wczasy, kto pożytki / Może wspomnieć zaraz wszytki?”. Tam „wczasy” oznaczały po prostu „wygody”, powiedzielibyśmy dziś „komfort” i spokój życia na wsi, a nie zorganizowane wyjazdy z rezydentem i open barem. Adamczewski woła też: „Wreszcie wakacje z rodziną!” – a więc odpoczynek od pracy. „Wakacje” w tym rozumieniu to wynalazek XX wieku. Językoznawca prof. Witold Doroszewski dodaje, że „wczasy należą do zdobyczy Polski powojennej i są dobrodziejstwem, którego ludzie pracy dawniej nie znali”. W roku 1670 przeciętny szlachcic czas wolny rozumiał raczej jako odpoczynek w domowym zaciszu. Koniec i kropka. Żadnych city breaków ani spa weekendów. Szlachcic co najwyżej urządzał sobie home break – z piwem i mięsiwem oraz małą bijatyką, ale o tym za chwilę. Zatem prawdziwe życie towarzyskie i rekreacyjne szlachty rozgrywało się niemal wyłącznie w domowym zaciszu lub w najbliższej okolicy. Rozrywki szlacheckie, choć intensywne i często wystawne, miały charakter lokalny – były osadzone w rytmie codzienności. Najważniejszą i najbardziej cenioną aktywnością mężczyzn było polowanie, traktowane nie tylko jako sposób spędzania czasu, lecz także jako „zabawa rycerska” – przywilej zastrzeżony dla szlachetnie urodzonych. Łowy stanowiły okazję do zaprezentowania zręczności, odwagi i bogactwa, a po udanych wyprawach urządzano wystawne biesiady. Uczty bywały huczne i długie, stoły dosłownie uginały się pod ciężarem mięsiwa, a alkohol lał się strumieniami. Gospodarze przymuszali gości do jedzenia i picia – zwyczaj ten zwano prynuką. Często kończyło się to pijaństwem, awanturami, a nawet pojedynkami. Jak pisał Jędrzej Kitowicz, niewiele uczt obywało się bez kłótni. Wśród innych popularnych rozrywek wymienić można gry w karty. Od XVIII wieku szczególnie modny stał się faraon, który przyczynił się do niejednej ruiny majątkowej. Drobniejsza szlachta preferowała spokojniejszego mariasza. Gry planszowe – szachy i warcaby – ceniono jako rozrywkę intelektualną, wymagającą strategicznego myślenia. Popularne były też zabawy zręcznościowe i słowne: podnoszenie piórka ustami, odgadywanie zagadek czy gry oparte na dwuznacznościach, które testowały nie tylko sprawność fizyczną, ale i bystrość umysłu. I rzecz jasna – taniec, nieodłączny element życia szlachty. Pierwowzorem poloneza był tzw. chmielowy, zwany też chodzonym, taniec pochodzenia ludowego, znany w swojej wczesnej formie już od drugiej połowy XVI wieku. Z czasem przyjął się na dworach magnackich, gdzie nabrał bardziej dostojnego charakteru. Dopiero później zdominował szlacheckie zabawy, otwierając je uroczystym krokiem, podczas gdy młodzież wolała tańce bardziej skoczne – „gonionego” czy menueta. W długie zimowe wieczory organizowano również wspólne czytania lub zapraszano wędrownych artystów – kuglarzy, niedźwiedników z tresowanymi zwierzętami czy grajków, którzy przynosili też wieści ze świata. W miastach, zwłaszcza w XVIII wieku, pojawiły się nowe formy rozrywki: kawiarnie, cukiernie i restauracje, gdzie można było zagrać w bilard lub poczytać prasę. Rozwijał się też teatr – zarówno dworski, jak i jezuicki, dostępny dla szerszej publiczności. Dla szlacheckiej młodzieży prawdziwą przestrzenią swobodnej zabawy były rekreacje szkolne. Jak opisywał Kitowicz, już za panowania Augusta III odbywały się one we wtorki i czwartki, gdy uczniowie wychodzili z nauczycielami za miasto, by grać w piłkę, huśtać się, biegać, a nawet pojedynkować palcatami, czyli metrowymi kijami. Łukasz Gołębiowski, jedne z pierwszych polskich etnografów, dodawał, że zabawa w piłkę – oprócz walorów ruchowych – uczyła z czasem rzucania pocisków lub kamieni z procy, zaś palcata była wprowadzeniem do fechtunku. Te zasady usankcjonowała Komisja Edukacji Narodowej, która w Ustawach z 1783 roku poświęciła rekreacjom cały rozdział. Rozrywki szlacheckie były więc intensywne, hałaśliwe i bardzo towarzyskie, stanowiąc integralną część życia – ale rzadko wiązały się z wyjazdami w celach wypoczynkowych. Czyli wizja szlachcica leżącego na plaży w tureckim wyssana z palca? Zdecydowanie. Oczywiście szlachta podróżowała – ale przede wszystkim z konieczności, a nie dla przyjemności. Jak trafnie zauważa krakowska historyczka Bożena Popiołek, większość wyjazdów służyła załatwianiu spraw urzędowych – udziałowi w sejmikach, trybunałach czy sądach ziemskich – albo interesom gospodarczym. Magnaci przemieszczali się natomiast między swoimi licznymi rezydencjami, a każda taka podróż była przedsięwzięciem logistycznym. Hieronim Florian Radziwiłł przyznawał zresztą szczerze, że jeździ „nie tyle dla [swojej] uciechy, jako chcąc się zdobyć w krew zajęczyc”. Jego podróże miały więc wymiar praktyczny i łowiecki. Za to prawdziwym „must have” edukacyjnym młodych magnatów oraz zamożniejszej szlachty był Grand Tour – wielka, kilkuletnia podróż po Europie, stanowiąca zwieńczenie domowej lub szkolnej edukacji. Jej celem były przede wszystkim Włochy (Rzym, Padwa, Florencja) i Francja (Paryż), a nie – jak w serialowej wizji – egzotyczne imperium sułtana. Podróżowano, by – jak pisał Wacław Potocki – młodzieniec „krajom, ludziom obcym przypatrzył [się] i ich obyczajom”. W czasach saskich Francja przyciągała Polaków nie tylko jako polityczna potęga, lecz także jako „kulturalna i naukowa stolica Europy” – podkreśla Małgorzata Kamecka, badaczka kultury i obyczajowości epoki nowożytnej. Świadczy o tym choćby przykład braci Zamoyskich, którzy w latach 1697-1701 kontynuowali naukę w Pradze, Ingolstadcie (Niemcy) i Paryżu. W analogiczną podróż w latach 1721-1723 udał się też Michał Kazimierz Radziwiłł „Rybeńka”, a jako że był osobą rozpoznawalną, przy okazji obecny był na koronacji Ludwika XV. Dla polskiej elity był to zatem nie tyle urlop, ile inwestycja w przyszłą karierę publiczną. Nie brakowało jednak i mniej wzniosłych doświadczeń z takich edukacyjnych podróży. Jan Chryzostom Pasek, wnikliwy obserwator i urodzony gawędziarz, z fascynacją opisywał duńskie obyczaje: „nago sypiają, tak jako matka urodziła, i nie mają tego za żadną sromotę, rozbierając się i ubierając jedno przy drugim, a nawet nie strzegą się i gościa”. I dopiero w XIX wieku popularność zdobyły podróże kuracyjne – wyjazdy „do wód”, do uzdrowisk takich jak Karlsbad. Choć miały one element towarzyskiej rekreacji, ich głównym celem była troska o zdrowie, a nie poszukiwanie egzotyki. Gdyby więc Jan Paweł Adamczewski chciał postąpić zgodnie z duchem swojej epoki, zamiast pakować rodzinę w ryzykowną wyprawę, powinien raczej zainwestować w edukacyjny Grand Tour dla synów. I dopilnować, by zabrali ze sobą modlitewnik, a nie przewodnik Michelin. Sięgnijmy po kolejny wątek z „1670”. Adamczewscy, w drodze do kurortu, zatrzymują się w Orle na gorącego psa – canidum calidis. Wiadomo: aluzja do współczesnych hot-dogów z stacji benzynowej. Jednak prawdziwy szlachcic, zmuszony do wielotygodniowej podróży, stołował się zgoła inaczej. O tym, co i jak można było zjeść, przemierzając drogi Rzeczpospolitej Obojga Narodów, opowiadają relacje z Wielkiego Gościńca Litewskiego – najważniejszej arterii kraju, łączącej Warszawę z Wilnem, a dalej prowadzącej aż do Petersburga. W gospodach rozsianych wzdłuż traktu, takich jak ta w Pobikrach w województwie podlaskim (nieopodal Drohiczyna), podróżny mógł w XVII wieku zamówić pieczoną kurę – kulinarny leitmotiv wszystkich zajazdów – oraz „zupę piwną” (na bazie piwa, chleba i jajek). „Tęga pani poczmistrzyni” mogła przy tym zaproponować towarzystwo „dziewczyny” – usługę częstą, choć nieoficjalną w karczmach, bo te bywały nie tylko przystankiem, ale i miejscem dwuznacznej rozrywki. Podróże po dawnej Rzeczypospolitej nie należały jednak do przyjemnych. Groziły napaścią ze strony zbójców, grzęźnięciem w błocie i niekończącym się zmaganiem z robactwem. Jeden z cudzoziemskich podróżnych, zatrzymując się w Ratnicy pod Druskiennikami, skarżył się na „rój czarnych Mirmidonów [pluskiew], nadgryzających niczym ludożercy żywe ciało”. Trzeba też pamiętać, że większość tych wspomnień dotyczyła urzędników, emisariuszy czy duchownych, podróżujących w niewielkim gronie. Wyprawa szlachcica wyglądała zazwyczaj inaczej: nie przypominała rodzinnego wyjazdu, lecz karawanę – coś między mobilnym dworem a małą ekspedycją wojskową. Jak wylicza Popiołek, w jej skład wchodzili: służba stajenna (masztalerze, stangreci, woźnice), służba pokojowa (lokaje), szafarz, kucharz, myśliwiec, a czasem nawet cukiernik, praczki, a nawet kapela i kapelan. Całość ochraniali zwykle rajtarzy, dragoni lub kozacy. Przy tak dużym rozmachu oczywistym było, że ktoś musiał to zaplanować. Zazwyczaj robił to ekonom, który towarzyszył szlachcicowi w podroży i prowadził tzw. regestry drogi. Kilka takich dokumentów przetrwało do dziś i najwięcej miejsca zajmują tam wydatki na konie. To dla nich kupowano siano, owies, słomę, a nawet piwo i gorzałkę, używaną do „smarowania kopyt”. Hieronim Florian Radziwiłł notował: „popas i nocleg przypadł mi w Janowcu z okazyi spracowanych koni”, dodając przy tym, że dla służby zakupiono piwo, chleb, masło i śledzie. Gdyby więc Jan Paweł Adamczewski prowadził regestr w drodze do Turcji, zamiast pisać o hot-dogach na stacji, zanotowałby raczej: „30 fur siana, 50 garncy piwa, wódkę do smarowania kopyt i łapówkę dla strażnika”. Jego podróż nie byłaby więc beztroskim all inclusive, lecz klasycznym „last talar” – wyprawą, pochłaniającą ostatnią monetę z sakiewki. Zdarzało się jednak, że polski szlachcic ruszał w naprawdę daleką drogę. W XVI-XVIII wieku taka służba, misja, ucieczka albo… przygoda życia – bo nie podróż dla przyjemności – mogła skończyć się zesłaniem albo… własnym państwem. Oto kilku takich śmiałków. Jeśli szukać patrona wszystkich polskich podróżników, byłby nim właśnie on. W 1583 roku ruszył z Wilna do Ziemi Świętej, a jego trasa wiodła przez Egipt. 13 sierpnia stanął u stóp piramid i – jak zanotował – „17 ich widział, z których trzy największe sam oglądał z bliska, a na jedną wszedł”. Wejście na szczyt Piramida Cheopsa zajęło mu półtorej godziny. Z wyprawy próbował przywieźć do kraju dwie mumie, ale podczas sztormu wpadły za burtę. Radziwiłł „Sierotka” był więc pierwszym znanym Polakiem, który naprawdę oglądał Egipt. Po powrocie opisał podróż z erudycją i humorem, a jego „Podróż do Ziemi Świętej, Syrii i Egiptu” stała się najstarszym polskim „przewodnikiem”. Szlachcic z Rogalina, który po konflikcie z polskim wymiarem sprawiedliwości (1623) trafił do Niderlandów i wstąpił do floty kolonialnej. Walczył w Brazylii, budował forty i dowodził armią w Nowej Holandii. Jako generał artylerii odpowiadał za modernizację wojskową kolonii i prowadził działania zbrojne przeciw Portugalczykom. Choć wrócił do Polski i służył Władysławowi IV, zapisał się w historii jako jedyny Polak konkwistador – człowiek, który przeszedł drogę od szlacheckiego skazańca do bohatera zamorskiej kolonii. Jezuita, lekarz, kartograf i przyrodnik. W 1643 roku wyruszył z Portugalii przez Indie do Chin, gdzie został emisariuszem cesarza Yongli – ostatniego z dynastii Ming. Przywiózł do Europy szczegółowe mapy Państwa Środka, opisy chińskiej medycyny, fauny i flory oraz pierwsze w historii wizerunki pandy. Był jednym z pierwszych Europejczyków, którzy zrozumieli, że poznawanie świata wymaga także poznawania języków i kultur. W chińskich kronikach zapisał się jako „Bo-yin” („uczony z Zachodu”). I nasz faworyt, zapewne rówieśnik serialowego Jana Pawła. Zesłany na Syberię po konflikcie z władzami carskimi, w 1665 roku zbiegł wraz z grupą Kozaków i założył nad Amurem własną osadę – Jaksę. Wzniósł tam fort o wymiarach 40 na 30 metrów, z trzema basztami i częstokołem. Zawierał sojusze z Daurami (ludem mongolskim) i prowadził niezależną politykę między Rosją a Chinami. W chińskich źródłach państewko to bywało określane mianem „kraju Jaxa”, a Czernichowski – „księciem z zachodu”. Zmarł w 1674 lub 1675 roku, ale legenda jego twierdzy przetrwała, stając się symbolem polskiej zaradności na końcu świata. Urodzony w 1746 roku na Węgrzech, uczestnik konfederacji barskiej, zesłaniec, uciekinier z Kamczatki i jedyny Polak, który przepłynął Pacyfik na zdobytym statku. Po ucieczce z rosyjskiego zesłania, dotarł aż na Madagaskar, gdzie w 1776 roku Malgasze obwołali go „ampansakebe” – „wielkim królem”. Zakładał osady, forty, prowadził handel, a jego „Pamiętniki” uczyniły z niego europejską legendę – od Paryża po Londyn. Napoleon Bonaparte miał czytać jego opowieść z zachwytem, a francuscy encyklopedyści widzieli w nim „ostatniego romantyka epoki odkryć”. Kiedy serialowy Jan Paweł Adamczewski pakował rodzinę do karocy i ruszał w podróż, nawet nie przypuszczał, że prawdziwa przygoda czeka tuż za progiem – na trakcie, który nie potrzebuje egzotyki, by zachwycić. To przywołany już Wielki Gościniec Litewski – gotowy scenariusz na wakacyjną wyprawę, która przenosi w czasy Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Nie trzeba karocy ani paszportu – wystarczy rower, trochę słońca i szczypta fantazji. Ta licząca ponad 540 kilometrów trasa dziś jest obiektem turystycznym z bogatą infrastrukturą kulturalno-gastronomiczną. Prowadzi z Warszawy przez Mazowsze i Podlasie aż pod granicę z Białorusią. To nie tylko droga, lecz żywy fragment historii – szlak, którym przed wiekami wędrowali królewscy posłańcy, kupcy, dyplomaci i pielgrzymi. Dziś można przejechać ich śladami, mijając miasteczka o dźwięcznych nazwach: Kałuszyn, Węgrów, Sokołów Podlaski, Drohiczyn, Bielsk Podlaski. W Sokołowie warto zajrzeć do Muzeum Wielkiego Gościńca Litewskiego, gdzie odtworzono rytm dawnych podróży – od stukotu kół po zapach świeżo ciosanego drewna. W Drohiczynie – poznać jedynego króla Ukrainy. W Kiermusach pod Tykocinem odpocząć w karczmie, która serwuje potrawy inspirowane dawną kuchnią podróżną: pieczoną kurę, litewskie kibiny, tatarski pierekaczewnik. To coś więcej niż weekendowa wycieczka – to spotkanie z duchem dawnej Rzeczypospolitej, gwarnej, wielojęzycznej, trochę bałaganiarskiej. Wystarczy ruszyć przed siebie, by usłyszeć echo dyliżansów, karoc i opowieści snutych przy ognisku. I może właśnie w tym tkwi sekret: to urlopowa wersja hasła „szlachta nie pracuje”. Bo tu nikt nie goni za egzotyką ani rekordami – wystarczy rower i ciekawość świata. Niech więc żyje szlachta… na wakacjach! Kategorie: Telewizja
Koszt ekstradycji Sebastiana M. i deportacji Pawła Sz. „Mniej niż zakładano”Sebastian M., oskarżony przez prokuraturę o spowodowanie we wrześniu 2023 r. na A1 tragicznego wypadku, w którym w płomieniach zginęła trzyosobowa rodzina z dzieckiem, przez blisko dwa lata ukrywał się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Początkowo policja oszacowała koszty na około 40 tys. zł, ostateczna kwota była jednak zdecydowanie niższa. „Koszty ekstradycji Sebastiana M. wyniosły łącznie 20 725,63 zł” – dziennik cytuje Komendę Główną Policji i zaznacza, że „to koszty konwoju i transportu, biletów samolotowych na tej trasie (liniami rejsowymi) i noclegów”. Rzeczniczka KGP insp. Katarzyna Nowak przekazała, że „to zwykła czynność techniczna doprowadzenia podejrzanego do samolotu i przetransportowania go do kraju, do wskazanej prokuratury czy aresztu śledczego”. Dziennik ustalił, że „po M. poleciało do Dubaju dwóch policjantów wydziału konwojowego prewencji oraz jeden kontrterrorysta”. O tym, czy koszty te pokryje Sebastian M. zdecyduje piotrkowski sąd w wyroku”, „ekstradycja wchodzi bowiem w koszty postępowania sądowego”. Redakcja informuje też, że więcej kosztowała deportacja Pawła Sz., biznesmena, który zarabiał na kontraktach z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych. Przypomina, że „21 października ubiegłego roku (...) dobrowolnie zgłosił się do służb imigracyjnych na Dominikanie, przyznał się, że jest poszukiwany i chce dobrowolnie wrócić do kraju”. Dziennik zaznacza, że został sprowadzony przez Straż Graniczną w ramach procedury deportacyjnej, a nie ekstradycyjnej. „Koszt był wyższy niż w przypadku ekstradycji Sebastiana M. – wyniósł 25 549 zł”. Czytaj też: Ustawa o zakazie hodowli zwierząt na futra. Sejm wznowił dyskusję Kategorie: Telewizja
Aukcja polskiego długu przyciągnęła największy kapitał od ponad roku [HIRSCH O GOSPODARCE]Deficyt i zadłużenie Polski wciąż rosną, ale nowy dług cieszy się ogromnym zainteresowaniem na rynku. Największym od ponad roku. Możliwe, że to przez niską inflację i oczekiwanie na kolejne obniżki stóp procentowych, chociaż większość w RPP ma w tej kwestii sporo wątpliwości. Na świecie zaś kolejne rekordy bije złoto, drożejące o 20 proc. w półtora miesiąca. Oto pięć wydarzeń w gospodarce, na które warto zwrócić uwagę.
Kategorie: Portale
Najpiękniejsze polskie uzdrowiska. Ten QUIZ wcale nie jest łatwy. 10/10 dla rasowych kuracjuszyW Polsce mamy 47 miejscowości uzdrowiskowych. Można tam odpocząć i zadbać o zdrowie. Uzdrowiska są rozsiane po całej Polsce - od gór po morze. Sprawdźcie w naszym quizie, ile o nich wiecie.
Beata Zatońska
Kategorie: Prasa
Szokujący plan ataku atomowego. Polska miała zniknąć z mapyNa początku lat 60. napięcie między USA a ZSRR sięgnęło zenitu. Widmo III wojny światowej było realne jak nigdy wcześniej. Dziś, po dekadach tajemnicy, ujawniono poufny dokument NATO. Wnioski są szokujące: Polska znajdowała się na liście kluczowych celów ataku nuklearnego.
Lena Ratajczyk
Kategorie: Prasa
Szokujący plan ataku atomowego. Polska miała zniknąć z mapyNa początku lat 60. napięcie między USA a ZSRR sięgnęło zenitu. Widmo III wojny światowej było realne jak nigdy wcześniej. Dziś, po dekadach tajemnicy, ujawniono poufny dokument NATO. Wnioski są szokujące: Polska znajdowała się na liście kluczowych celów ataku nuklearnego.
Lena Ratajczyk
Kategorie: Prasa
Miała być nuklearna czystka. Te polskie miasta znalazły się na liście celówNa początku lat 60. napięcie między USA a ZSRR sięgnęło zenitu. Widmo III wojny światowej było realne jak nigdy wcześniej. Dziś, po dekadach tajemnicy, ujawniono poufny dokument NATO. Wnioski są szokujące: Polska znajdowała się na liście kluczowych celów ataku nuklearnego.
Lena Ratajczyk
Kategorie: Prasa
Kultowy polski kryminał powrócił po latach. Nowy serial od dziś onlineFani wreszcie doczekali się premiery wyczekiwanej od lat kontynuacji kultowego serialu kryminalnego "Glina". Nowy sezon, a poniekąd nowy serial, "Glina. Nowy rozdział", to koprodukcja SkyShowtime, Telewizji Polskiej i Apple Film, która po kilkunastu latach ponownie zabiera widzów na warszawskie ulice, gdzie legendarni "zabójcy", czyli policjanci ze stołecznego wydziału zabójstw, będą mierzyć się z przemocą.
Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa
Polska zapłaciła za powrót Sebastiana M. z Dubaju. Ile kosztuje ekstradycja podejrzanych? Znamy kwotyTrzech policjantów, w tym jeden kontrterrorysta, konwojowało Sebastiana M., w drodze do Polski. Policja wyliczyła pełne koszty ekstradycji – to ponad 20 tys. zł. Jeszcze więcej kosztowało sprowadzenie do Polski biznesmena Pawła Sz. - informuje w czwartek "Rzeczpospolita".
Aneta Malinowska
Kategorie: Prasa
|
Sondaże polityczneAnkietaStudio OpiniiTVN24 - wiadomości, KrajGazeta Wyborcza — kraj
wnp.pl Informacje z otoczenia przemysłu
TOK.fm - Najważniejsze informacje z Polski
TVN24 Biznes i ŚwiatPortaleTVP.Info
300polityka
Dziennik
Wirtualnemedia.pl
CzęstochowaZ serwisów lokalnych Urząd Miasta CzęstochowyPowiat CzęstochowskiDziennik Zachodni - Częstochowa
Gazeta.pl — Częstochowa
wCzestochowie.pl
Częstochowa - samorząd
|
Ostatnie odpowiedzi
15 lat 14 tygodni temu
17 lat 49 tygodni temu