LogowanieNawigacjaTrybunał Konstytucyjny
Prezydent RP - aktualnościSejm RP - NewsZ Kancelarii Premiera
Strony partii politycznych obecnych w Sejmie VIII kadencji(w układzie alfabetycznym) Książki w promocjiPO — AktualnościPSLZNPBelferBlogBLOGI POLITYCZNE„Skrót myślowy” — blog Janiny ParadowskiejGra w klasy — blog Adama SzostkiewiczaNowe wątki na forum DPNPopularne strony |
AktualnościWojna nie jest sceną. Po co więc politykom i celebrytom wizyty w na froncie?Był początek marca 2012 roku, pracowałem wówczas w Afganistanie. Kilka dni wcześniej trafiłem do bazy Warrior na południu tzw. polskiej prowincji. „Rakietowe miasteczko” leżało jakieś 60 km od głównego obozowiska naszych żołnierzy, znajdującego się w mieście Ghazni. Banalny dystans, w czasach pokoju do pokonania w godzinę, w realiach wojny już zdecydowanie nie. Highway 1 – główna droga Afganistanu, wiodąca od Kandaharu do Kabulu – naszpikowana była „ajdikami” (minami-pułapkami). A inaczej jechać się nie dało. W Warriorze wieści rozchodziły się szybko. „Pojutrze do Ghazni przyleci prezydent Komorowski”, zdradził mi jeden z oficerów. Nadałem cynk redakcji, w odpowiedzi dostając pytanie: „Dasz radę się tam dostać i obsłużyć wizytę?”. „Spróbuję”, odparłem. Jazda „ajdisztrase” zajęła mi kilkadziesiąt godzin. Zdążyłem, ale co się przy tym najadłem strachu, to moje. Bronisław Komorowski przyleciał do „Gazowni” – jak nazywano naszą główną bazę – z lotniska w Bagram koło Kabulu (gdzie dotarł samolotem) na pokładzie potężnego amerykańskiego Chinooka i w asyście kilku należących do US Army Apaczy. Dlaczego akurat tak, skoro polski kontyngent miał własne śmigłowce transportowe Mi-17 i szturmowe Mi-24? Chinook był większy, a delegacja spora, Apacze zaś doszły „w pakiecie” – tak mi to wtedy tłumaczono. Zapewne nie bez znaczenia był również fakt, że amerykańskie maszyny gwarantowały wyższy poziom bezpieczeństwa, przede wszystkim ich pasywne i aktywne systemy obronne. Co by bowiem nie mówić, prezydent RP wlatywał w paszę lwa. Afgańskim rebeliantom z rzadka się takie akcje udawały, jednak od czasu do czasu potrafili „zdjąć z nieba” koalicyjny helikopter. Tym razem nic takiego się nie wydarzyło… Przenieśmy się w czasie o kilkanaście lat do przodu. 20 lutego 2023 roku świat przecierał oczy ze zdumienia, po tym, jak prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden objawił się w Kijowie. Było to wydarzenie bez precedensu w najnowszej historii dyplomacji. Biden przybył do stolicy państwa prowadzącego pełnoskalową wojnę obronną z Rosją, bez obecności amerykańskich wojsk bojowych na miejscu, bez kontroli przestrzeni powietrznej, w warunkach realnego zagrożenia atakiem rakietowym. W przeciwieństwie do wizyt jego poprzedników w Iraku czy Afganistanie, nie był to przyjazd do strefy kontrolowanej przez USA, lecz wejście w obszar wojny, nad którą Waszyngton nie miał bezpośredniej kontroli. Rosja została poinformowana o wizycie kilka godzin wcześniej, w ramach kanałów deeskalacyjnych. Nikt Moskwy o zgodę nie pytał – szło o to, by zminimalizować ryzyko przypadkowego incydentu między mocarstwami nuklearnymi. Choć zabezpieczenie prezydenta nie polegało na widocznej obecności wojska, Amerykanie zagonili do roboty masę ludzi i sprzętu. Satelity, samoloty rozpoznawcze (które operowały wzdłuż polsko-ukraińskiej granicy), najlepsze oddziały specjalne. Te ostatnie, wraz z maszynami typu V-22 Osprey, rozlokowano na jednym z lotnisk w Polsce, utrzymując w stanie najwyższej gotowości. Samą ich obecność – niewidoczną dla opinii publicznej i nigdy oficjalnie niepotwierdzoną – można uznać za symbol tego, jak niestandardowa była to operacja. A Joe Biden zaskoczył wówczas nie tylko polityczną zuchwałością, ale i osobistą odwagą. Błyszczy nią, niezwykle często, prezydent Wołodymyr Zełenski, co kilkanaście dni temu przybrało spektakularną postać. Prezydent Ukrainy znów odwiedził żołnierzy w strefie walk, tym razem w Kupiańsku. Niespełna dwa kilometry od rosyjskich pozycji nagrał wystąpienie, w którym odniósł się do kłamliwych kremlowskich zapewnień o zdobyciu miasta. Zagrał na nosie całemu rosyjskiemu aparatowi propagandowemu – budującemu wokół Kupiańska narrację o kolejnej wielkiej, zwycięskiej bitwie – ale i swojemu głównemu adwersarzowi. Putin, jak wiemy, niespecjalnie grzeszy odwagą – po wybuchu pełnoskalowej wojny długo nie wychodził z bunkra, a jak już zdecydował się pojechać na front, to zwizytował go zdalnie, z bezpiecznej odległości 40 kilometrów. Znajdą się tacy, którzy powiedzą, że tego typu „wygłupy” nie przystojną politykowi, głowie państwa na wojnie. Czyżby? Zełenski w Kupiańsku – spokojnie nagrywający swój „spicz” – to nie tylko komunikat skierowany do Putina i oszukujących szefa rosyjskich generałów. To także przesłanie do Donalda Trumpa, w stylu: „może i nie mam najmocniejszych kart, lecz gotowy jestem zaryzykować własne życie”. Tak również (obok szeregu innych działań!), po trosze chłopięcym zuchwalstwem, buduje się morale współobywateli. Kto nie wierzy, niech zerknie w ukraińską przestrzeń informacyjną i doniesienia z połowy grudnia. Prezydencki gest był tam odbierany jako symbol niezłomności i nieustępliwości całej Ukrainy. Jednoczył i dawał powody do dumy. A na takiej bazie pojawia się skłonność do kolejnych wyrzeczeń. I w tym właśnie zawiera się podstawowa funkcja takich wizyt – są konsolidujące. Podróż Joe Bidena była gestem solidarności z walczącym krajem, wyrażonym w imieniu całej zachodniej wspólnoty. W ten sam wzorzec (choć oczywiście skala oddziaływania była tu inna), wpisuje się wizyta Bronisława Komorowskiego u polskich wojskowych w Ghazni – miała ona podtrzymać morale, potwierdzić sens misji, pokazać więzi między państwem a armią. Adresatem byli przede wszystkim żołnierze, ale i wyborcy w kraju, a warunki podwyższonego ryzyka podbijały wagę tej deklaracji. Współczesny sznyt takich wizyt ukształtował się w XX wieku, wraz z nastaniem wojen masowych i rozwojem mediów. Przywódcy państw odwiedzający własnych żołnierzy na froncie mieli ucieleśniać ciągłość władzy i sens poświęcenia. W czasie II wojny światowej Winston Churchill pojawiał się w bombardowanym Londynie, świadomie ryzykując, by pokazać, że rząd dzieli los obywateli. Ten gest, powielany później w różnych konfiguracjach, stał się archetypem politycznej odwagi – choć z czasem coraz częściej był też starannie reżyserowanym elementem przekazu. W epoce wojen ekspedycyjnych, takich jak Wietnam, Irak czy Afganistan, wizyty przywódców w strefach działań bojowych nabrały bardziej zinstytucjonalizowanego charakteru. Prezydenci USA, premierzy i ministrowie obrony przylatywali do baz wojskowych, lądowali nocą, w tajemnicy, by po kilku godzinach odlecieć z powrotem. Ryzyko istniało, lecz było ono zarządzane – państwo wysyłające kontrolowało przestrzeń powietrzną, dysponowało własnymi wojskami, systemami obrony i zapleczem logistycznym. Były to wizyty „u swoich”, odbywane w ramach znanej, przewidywalnej architektury bezpieczeństwa. Ich głównym adresatem była opinia publiczna w kraju: stanowiły sygnał, że władza panuje nad sytuacją, że żołnierze nie zostali zapomniani, że wojna – jakkolwiek kosztowna – ma sens. Równolegle do polityków na wojnach zaczęli pojawiać się artyści i celebryci. Podczas wojny w Wietnamie amerykańscy muzycy i aktorzy przyjeżdżali zarówno po to, by występować dla żołnierzy, jak i po to, by dokumentować grozę konfliktu. Koncerty organizowane dla armii miały podnosić morale, tworzyć iluzję normalności w nienormalnych warunkach. Jednocześnie kultura masowa stała się nośnikiem sprzeciwu wobec wojny – obrazy, piosenki i relacje artystów miały często większy wpływ na nastroje społeczne niż oficjalne komunikaty rządu. Już wtedy ujawniła się różnica między obecnością władzy a obecnością symbolu: polityk reprezentował decyzję, artysta – emocję. Po zakończeniu zimnej wojny i wraz z rozwojem globalnych mediów wizyty celebrytów w strefach konfliktów zaczęły pełnić coraz wyraźniej funkcję humanitarną i komunikacyjną. Aktorzy, muzycy i osoby publiczne przyjeżdżali do obozów uchodźców, zniszczonych miast, regionów dotkniętych czystkami etnicznymi. Ich obecność nie zmieniała przebiegu działań wojennych, ale zmieniała sposób, w jaki konflikt był postrzegany przez świat. George Clooney w Sudanie, Bono w Sarajewie, Angelina Jolie w Iraku czy Syrii – wszyscy oni operowali na innym poziomie niż politycy. Nie składali deklaracji, nie negocjowali traktatów, lecz przyciągali uwagę. A w epoce informacyjnej uwaga stała się jednym z najcenniejszych zasobów. Ryzyko takich wizyt jest inne niż w przypadku polityków. Celebryci nie dysponują państwowym aparatem bezpieczeństwa, a ich ochrona jest ograniczona. Jednocześnie to właśnie ta „cywilność” obecności czyni ją wiarygodną. Gdy aktor czy muzyk pojawia się w miejscu zagrożonym, odbiorca nie widzi kalkulacji strategicznej, lecz gest empatii. Kiedy Angelina Jolie pojawiła się we Lwowie, a kilka tygodni temu w Chersoniu, nie reprezentowała państwa ani organizacji wojskowej. Działała jako specjalna wysłanniczka ONZ, ale przede wszystkim jako osoba o globalnej rozpoznawalności. Jej obecność nie zmieniła linii frontu, lecz miała ogromne znaczenie komunikacyjne. Obrazy hollywoodzkiej aktorki rozmawiającej z mieszkańcami niszczonego miasta obiegły świat szybciej niż niejeden raport ONZ. W ten sposób wojna przestaje być abstrakcyjnym konfliktem, a staje się historią prawdziwych osób, którą na światło dzienne wydobywa celebryta. Tak mobilizuje się opinię publiczną, która „lubi” pomagać konkretnym ludziom. A teraz już „do brzegu” – zestawienie przywołanych przykładów pokazuje, że wizyty w strefach konfliktów pełnią wiele równoległych funkcji. Są narzędziem politycznym, środkiem komunikacji, formą presji, aktem solidarności, a czasem osobistym wyborem. Łączy je jedno: świadomość, że w świecie natychmiastowego przekazu sama obecność staje się komunikatem. Wizyta Bidena w Kijowie była komunikatem strategicznym najwyższej wagi. Wizyta Angeliny Jolie w Chersoniu – komunikatem humanitarnym o globalnym zasięgu. Występy artystów w Wietnamie – komunikatem kulturowym, który zmienił sposób myślenia o wojnie. Wszystkie te gesty odbywają się jednak w cieniu realnego ryzyka. Wojna nie jest sceną, a symboliczna obecność nie chroni przed rakietą czy zamachem. Dlatego każda taka wizyta jest także testem odpowiedzialności – granicy między potrzebą świadectwa a niepotrzebnym narażaniem życia. Im wyższa pozycja osoby odwiedzającej, tym większe konsekwencje jej obecności. I tym większe znaczenie ma pytanie nie tyle o to „czy przyjechał”, ale „po co, kiedy i z jakim skutkiem”. Kategorie: Telewizja
Pomaga w modlitwie i kazaniach. AI wkroczyła do kościołów
Religijne zastosowania sztucznej inteligencji zyskują na popularności - ocenił Greg Cootsona z think tanku AI and Faith. Technologia wspomaga duchownych w pisaniu kazań czy przygotowywaniu modlitw i materiałów do nabożeństw. Wierni natomiast coraz częściej korzystają z aplikacji oferujących spersonalizowane modlitwy czy duchowe porady.
Kategorie: Telewizja
Wypadek na trasie S8. Droga w stronę Warszawy zablokowanaDziewięć samochodów osobowych uczestniczyło w karambolu, do którego doszło na drodze ekspresowej S8 pod Rawą Mazowiecką w woj. łódzkim. Pięć osób zostało poszkodowanych. Trasa w stronę Warszawy jest nieprzejezdna.
Kategorie: Telewizja
Ślisko i niebezpiecznie na drogach. Gołoledź niemal w całej PolsceOstrzeżeniami I stopnia przed opadami marznącymi objęte są województwa mazowieckie, łódzkie, opolskie i świętokrzyskie oraz w części województw: podkarpackiego, małopolskiego, śląskiego, dolnośląskiego, podlaskieg0, lubelskiego, pomorskiego, wielkopolskiego, a także warmińsko-mazurskiego. Na tych obszarach prognozowane są słabe opady marznącej mżawki powodujące gołoledź. Alerty będą obowiązywać do godz. 22 w sobotę, a prawdopodobieństwo wystąpienia niebezpiecznych zjawisk wynosi 80 proc. Ostrzeżenie I stopnia przewiduje warunki sprzyjające wystąpieniu niebezpiecznych zjawisk meteorologicznych mogących powodować straty materialne oraz zagrożenie zdrowia i życia. Zobacz także: Pierwszy dzień świąt „z prądem”. Tylu było nietrzeźwych kierowców Zarząd Oczyszczania Miasta poinformował, że w piątek na stołeczne ulice wyjechało 170 pługoposypywarek. Zajmą się ulicami, którymi kursują autobusy miejskie. Działania mają związek z wystąpieniem gołoledzi. Akcja obejmuje 1,5 tys. km stołecznych dróg. Pozostałymi zajmują się m.in. urzędy dzielnic czy Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. ZOM zadeklarował, że jeśli będzie taka potrzeba, zleci kolejne akcje. Zobacz też: Silny mróz na południu kraju. Synoptycy ostrzegają kierowców Kategorie: Telewizja
Ogromny karambol. Trasa S8 zablokowanaJak przekazał PAP rzecznik komendanta wojewódzkiego PSP w Łodzi bryg. Jędrzej Pawlak, do wypadku doszło w piątek, po godz. 13 w okolicach miejscowości Przewodowice w pow. rawskim. W wypadku uczestniczyło dziewięć samochodów osobowych. Pojazdami w sumie podróżowało 16 osób. Poszkodowanych zostało pięć osób, w tym troje dzieci w wieku od 4 do 10 lat. – Strażacy kilka osób musieli wydobyć z pojazdów – dodał rzecznik. Na miejscu wypadku pracują cztery zastępy straży pożarnej oraz ratownicy medyczni. Przyczyną wypadku mogła być śliska nawierzchnia. Służby, w tym policja ostrzegają przed niebezpiecznymi warunkami na drogach. Na terenie woj. łódzkiego mogą występować marznące opady mżawki, które powodują powstawanie gołoledzi. Policja apeluje o zachowanie szczególnej ostrożności: ograniczenia prędkości, zwiększenia odstępu od innych pojazdów oraz unikania gwałtownych manewrów. S8 w stronę Warszawy jest nieprzejezdna. Utrudnienie może potrwać kilka godzin Zobacz także: Wigilijna noc zakończona dramatem. Śmiertelny wypadek w Warszawie Kategorie: Telewizja
Karambol na S8. Dziewięć aut, są ranni. Trasa w stronę Warszawy zablokowanaDziewięć samochodów osobowych uczestniczyło w karambolu, do którego doszło na drodze ekspresowej S8 pod Rawą Mazowiecką w woj. łódzkim. Pięć osób zostało poszkodowanych. Trasa w stronę Warszawy jest nieprzejezdna.
Aneta Malinowska
Kategorie: Prasa
Świątek wygrywa w Chinach. Udany start w World Tennis Continental CupIga Świątek pokonała reprezentantkę Kazachstanu Jelenę Rybakinę 6:3, 6:3 w pokazowym turnieju World Tennis Continental Cup w chińskim Shenzhen. Był to pierwszy występ Polki po blisko półtoramiesięcznej przerwie.
Aneta Malinowska
Kategorie: Prasa
Wymarzony początek sezonu. Świątek dała koncert w ChinachPo ponad 40 dniach bez oficjalnego meczu, wiceliderka światowego rankingu WTA przystąpiła do spotkania z jedną z najgroźniejszych rywalek – mistrzynią rozgrywanych niedawno WTA Finals. Rybakina w przeszłości wielokrotnie potrafiła napsuć Polce krwi, przez jakiś czas mówiło się nawet, że jest nemezis dla Igi. Ale nie tym razem. Polka od początku narzuciła swój styl gry. Szybko przełamała rywalkę, pilnowała własnego serwisu i bez większych problemów wygrała 6:3. Co imponujące, Świątek bardzo dobrze radziła sobie w trudnych, decydujących o losach gemów momentach. W drugiej partii było podobnie: choć wynik na to nie wskazuje, przewaga Polki była spora. Ani przez moment nie dało się odczuć, że zawodniczka z Kazachstanu ma kontrolę nad wydarzeniami na korcie. Choć pojedynek miał charakter towarzyski i nie był klasycznym spotkaniem rankingowym, stawką czterech setów i ewentualnego super tie-breaka była przede wszystkim mentalna przewaga przed nadchodzącym sezonem. Wisienką na torcie były m.in. takie akcje... To nie koniec emocji z udziałem Polki w Chinach. Teraz czeka ją starcie z Chinką Xinyu Wang. To zaplanowane zostało na 27 grudnia o 4:30. Kategorie: Telewizja
Chiny reagują na działania USA. Będą nowe sankcje
Chiny nałożyły sankcje na 20 amerykańskich firm zbrojeniowych oraz 10 obywateli USA w odpowiedzi na sprzedaż broni Tajwanowi - poinformował w piątek chiński resort spraw zagranicznych. Pekin podkreśla, że kwestia wyspy pozostaje jedną z kluczowych, "czerwonych linii" w relacjach z Waszyngtonem.
Kategorie: Telewizja
Wpływy nie tylko z filmu. Tyle Culkin zarobił za rolę KevinaW pierwszej części serii, Home Alone („Kevin sam w domu”) z 1990 roku, nastoletni Culkin otrzymał relatywnie skromną gażę: około 110 000 dolarów – kwotę, która nawet jak na standardy lat 90. nie była zawrotna. To było jednak honorarium za jedną z najbardziej pamiętnych ról w historii kina familijnego. A dla dziecka (a raczej jego rodziców) pensja tak czy siak przecież ogromna. Prawdziwy szał przyszedł jednak później. Druga odsłona serii, Home Alone 2: Lost in New York („Kevin sam w Nowym Jorku”), pojawiła się w kinach w 1992 roku i przyniosła twórcom ogromny sukces kasowy – ponad 359 milionów dolarów wpływów przy budżecie sięgającym... niecałych 30. To właśnie przy tej produkcji Culkin i jego zespół zadbali, by kontrakt obejmował nie tylko wysokie wynagrodzenie podstawowe, ale także procent od wpływów z kina i merchandisingu. Sama podstawowa stawka aktora wzrosła do około 4,5 miliona dolarów – rekordowej sumy jak na dziecko-aktora w tamtych czasach. Dodatkowo Culkin miał w kontrakcie zapis przyznający mu udział w przychodach – zarówno z Box Office, jak i z powiązanego merchandisingu – który w latach późniejszych był szacowany na około 5 proc. wpływów. W niektórych analizach taki udział mógł przynieść mu dodatkowe kilkanaście milionów dolarów, choć dokładne liczby różnią się w zależności od źródła i metody liczenia. Aktor miał zarabiać m.in. na kultowym już urządzeniu do nagrywania i modulowania głosu, którym bohater posługiwał się w drugiej części. Talkboy robił furorę w amerykańskich sklepach przez kilka kolejnych lat, a Culkin zgarniał procent od każdego sprzedanego egzemplarza. Patrząc na sumaryczne wpływy z pierwszej i drugiej części serii, nawet przy konserwatywnych szacunkach Culkin prawdopodobnie przekroczył 200 milionów dolarów zarobków tylko dzięki rolom Kevina McCallistera. Wbrew obiegowej opinii, aktor nie dostaje jednak pieniędzy z tantiem. Wyreżyserowany przez Chrisa Columbusa „Kevin sam w Nowym Jorku” okazał się ogromnym hitem, zarabiając 356 mln dolarów na całym świecie przy budżecie wynoszącym 28 mln dolarów. Choć recenzje krytyków były mieszane, widzowie entuzjastycznie przyjęli wyższą stawkę wydarzeń, większy budżet i jeszcze bardziej chaotyczny slapstick. W filmie powrócili m.in. Joe Pesci, Daniel Stern i Catherine O’Hara, a Kevin McCallister trafił tym razem do Nowego Jorku, gdzie czekała go kolejna seria szalonych przygód. Finansowy sukces Macaulaya Culkina był nie tylko bezprecedensowy – okazał się definiujący dla całej jego kariery. Zarobki z „Kevina samego w domu 2” stały się ważnym argumentem w dyskusji o bardziej sprawiedliwych kontraktach dla młodych aktorów, którzy dźwigają na swoich barkach wielkie franczyzy, zwłaszcza wtedy, gdy merchandising stanowi kluczowe źródło przychodów. Kategorie: Telewizja
Wielomiliardowe przejęcie na rynku AIProducent układów graficznych Nvidia Corp. przejmuje aktywa amerykańskiego startupu Groq, który pracuje w segmencie akceleratorów AI. Wartość transakcji może wynieść 20 miliardów dolarów. Byłoby to największe przejecie w historii Nvidia.
Kategorie: Portale
Samoloty FA-50GF pozostaną w armii bardziej szkolne niż bojoweO planowanych zmianach poinformował serwis Defence24, którego dziennikarze rozmawiali z gen. dyw. pilotem Ireneuszem Nowakiem, Inspektorem Sił Powietrznych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. Dwanaście samolotów FA-50 Gap Filler (GF) trafiło do Sił Powietrznych (w ratach) w 2023 roku. Plan zakładał, że począwszy od 2026 roku będą one stopniowo modernizowane – zyskają lepszą awionikę, szerszy wachlarz uzbrojenia i systemem tankowania w powietrzu. To miało im pozwolić osiągnąć (wyższy) standard maszyn FA-50PL, które jako kolejna partia (36 sztuk) mają trafiać – z opóźnieniem – do Polski od 2027 roku. Powodem rezygnacji z tych planów jest nieopłacalność tej transformacji. Z jednej strony FA-50GF są obecnie wyposażone w kilka dość zaawansowanych systemów (np. radar ELTA ELM-2032), a z drugiej strony przydadzą się one jako istotne ogniowo w procesie szkoleniowym kolejnych generacji pilotów. Zobacz także: „Szkolny” samolot dla armii drażni ministra, ale zachwyca żołnierzy „FA-50GF jednocześnie nadal ma zachować zdolności bojowe i będzie mógł odciążać eskadry taktyczne w dyżurach bojowych i służyć jako samolot „oddziaływania ogniowego”. Dla wersji GF poszukiwane są nowe, inne typy uzbrojenia niż te przewidziane dla wersji PL. Siły Powietrzne patrzą tutaj m.in. na uzbrojenie europejskie: pociski powietrze-powietrze ASRAAM i Iris-T, i powietrze-ziemia Brimstone. Tymczasem FA-50PL ma przenosić co najmniej rodzinę pocisków amerykańskich, w tym pociski AMRAAM” – można przeczytać w portalu Defence24. Kategorie: Telewizja
Pociągi do Krynicy wracają na tory. Komunikacja zastępcza odwołanaMedia donosiły o zamieszaniu na małopolskich torach z powodu odwołania niektórych pociągów w Wigilię wieczorem i w pierwszy dzień świąt. - Za kursy w tej relacji 25 grudnia była uruchomiona komunikacja zastępcza - tłumaczy prezes PKP Intercity, ale nie podaje powodu tej sytuacji.
Kategorie: Portale
Szef Apple inwestuje w markę sportową. "Umiarkowanie pozytywny sygnał"
Dyrektor generalny Apple, Tim Cook, kupił akcje Nike o wartości około 3 milionów dolarów, niemal podwajając swój osobisty udział w tej firmie odzieżowej. Ruch ten został odebrany jako wyraz zaufania do strategii naprawczej ogłoszonej przez prezesa Nike, Elliotta Hilla - podała agencja Reuters.
Kategorie: Telewizja
Ostrzeżenia IMGW dla 13 województw. Marznące opady i gołoledźInstytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał w piątek ostrzeżenia I stopnia przed marznącymi opadami deszczu powodującymi gołoledź dla 13 województw.
Aneta Malinowska
Kategorie: Prasa
Balony z Białorusi wleciały do Polski. Przemyt czy prowokacja?24 grudnia wieczorem z terytorium Białorusi nad Polskę wleciało kilkadziesiąt obiektów latających, najprawdopodobniej tzw. balonów przemytniczych. Dotychczas odnalezionych zostało 7 takich obiektów, 4 na terenie woj. podlaskiego, 3 na terenie woj. lubelskiego.
Kategorie: Portale
Balony z Białorusi wleciały do Polski. Jest komunikat MON i Policji24 grudnia wieczorem z terytorium Białorusi nad Polskę wleciało kilkadziesiąt obiektów latających, najprawdopodobniej tzw. balonów przemytniczych. Dotychczas odnalezionych zostało 7 takich obiektów, 4 na terenie woj. podlaskiego, 3 na terenie woj. lubelskiego.
Kategorie: Portale
Balony z Białorusi wleciały do Polski. Policja apeluje o ostrożność24 grudnia wieczorem z terytorium Białorusi nad Polskę wleciało kilkadziesiąt obiektów latających, najprawdopodobniej tzw. balonów przemytniczych. Dotychczas odnalezionych zostało 7 takich obiektów, 4 na terenie woj. podlaskiego, 3 na terenie woj. lubelskiego.
Kategorie: Portale
Jan Nowicki ciągle za czymś gonił. „Był niespełniony”
Stworzenie pierwszej i tak kompletnej biografii Jana Nowickiego, chyba a myślę, że na pewno, nie było łatwym zadaniem.
To prawda. Gdy pracowałam nad tą książką, słyszałam od wielu osób, że porywam się z motyką na słońce. Sama też w pewnym momencie nieco się przeraziłam, ale… lubię wyzwania. Mam nadzieję, że udało mi się wyjść z tego zadania obronną ręką. Szczęśliwie zaświadczają o tym opinie licznych czytelników. Był taki i taki. Jan Nowicki był arcyciekawym człowiekiem, bardzo zagadkowym, tajemniczym. Miał wiele twarzy, masek. Bliscy znajomi Jana twierdzą, że rzadko je zdejmował. Potrafił być zarówno anielski, jak też biesowaty, diabelski. Nigdy nie było wiadomo, który z nich nas spotka, na jaki nastrój aktora się trafi. Na powitanie mógł kogoś zarówno ukochać, uściskać – zaświadcza o tym zaprzyjaźniony z Nowickim Cezary Pazura – jak i na samym wstępie zrugać bez powodu. Nie tylko. Jan w 1971 roku zagrał w przedstawieniu Andrzeja Wajdy „Biesy” opartym na powieści Fiodora Dostojewskiego. Spektakl był niezwykły, miał niesamowity klimat, na co składała się zarówno scenografia Wajdy, kostiumy Krystyny Zachwatowicz, oprawa muzyczna Zygmunta Koniecznego, jak i gra aktorów Starego Teatru. Nowicki stworzył w tym przedstawieniu fenomenalną rolę Stawrogina. To jedna z kluczowych, enigmatycznych postaci utworu rosyjskiego pisarza. Spektakl był grany w Polsce i za granicą przez 13 lat. Niestety, nie można już go obejrzeć, a więc także podziwiać w nim Jana, ale można przeczytać biografię tego aktora. Próbuję pokazać w niej, jak ogromny wpływ na osobowość Nowickiego wywarła ta rola. Warto też – w ślad za Dostojewskim – pamiętać, że tytułowy „bies” drzemie w każdym z nas. I to od nas zależy, na ile pozwolimy mu pohasać. To był niezwykle ciekawy człowiek, znakomity aktor, a przy tym pisarz. Rzeczywiście, na przestrzeni lat miałam okazję przeprowadzić z nim kilka rozmów. Pierwsza odbyła się w prehistorycznych dla młodego pokolenia czasach, jeszcze w poprzednim stuleciu, a dokładnie w grudniu 1992 roku. Potem przez kolejne 30 lat co jakiś czas się widywaliśmy, a to na wywiad, a to gdzieś przypadkiem, np. na festiwalu filmowym w Gdyni czy jakimś bankiecie. Uwielbiałam z nim rozmawiać, ponieważ on zawsze mówił ciekawe rzeczy, był niekonwencjonalny, odważny w sądach, a nasze rozmowy przebiegały w ciekawych realiach. On je po swojemu reżyserował, każdą traktował jak teatralną mini scenę. Bardzo dobrze pamiętam. Odwiedziliśmy wtedy z pięć restauracji wokół warszawskiego hotelu MDM, gdzie Jan się najczęściej zatrzymywał. On nie znosił nudy. Siedzieć w jednej knajpce? Ależ to niemożliwe! Żaden z wywiadów nie odbył się w tym samym miejscu. Sceneria się zmieniała. Na przykład, gdy Jan przygotowywał się do roli w filmie Jacka Bławuta „Jeszcze nie wieczór”, spotkaliśmy się w zapyziałym hoteliku na obrzeżach jakiegoś stadionu piłkarskiego w Warszawie. Przedtem poprosił, żeby mu przynieść 10 dkg szynki „z tłuszczykiem”, kawałek podgardlanej wędzonej, dwie kajzerki, „małe masełko” i dwa piwa. Przywitał mnie w hotelowych kapciach, dresie i czapce z daszkiem na głowie. A potem to wszystko zjadł i popił piwem. Rozmowę skończyliśmy przed północą. Inny z wywiadów przeprowadzałam w jego domu w Krzewencie. To mała miejscowość oddalona o 5 km od jego rodzinnego Kowala. Siedzieliśmy na tarasie, a potem Nowicki oprowadzał mnie po swojej pięknie utrzymanej posesji. Przy czym w wywiadach niekoniecznie mówił prawdę. Bo coś takiego jak „prawda”, jego zdaniem, właściwie nie istnieje. Można nią manewrować. Raz mówił tak, raz inaczej. A wszystko po to, żeby rozmowa miała temperaturę. Najlepiej bliską wrzenia. Nie wszystkim to odpowiadało. Spotykałam się z opinią kolegów po fachu, że jest trudnym rozmówcą. „Ależ wczoraj mówiłeś coś innego” – wspominał spotkania z Janem Jerzy Stuhr. – „Ale to było wczoraj” – ze stoickim spokojem odpowiadał mu Nowicki. Pewne jest jedno, gdy miał do czynienia z osobą, która nadawała na podobnych falach, która potrafiła reagować na jego czasem złośliwe odzywki, i nie bała się go, rozmowa stawała się swoistym ping-pongiem, miała smak, choć niekiedy prowadziła do kontrowersyjnych wniosków. Kiedy Nowicki czuł się odprężony, zdarzało mu się wygłaszać długie monologi, w które wsłuchiwali się z przejęciem jego młodsi przyjaciele, jak Cezary Pazura, Olaf Lubaszenko, Sebastian Kudas czy Paweł Potoroczyn. Te monologi były ponoć ogromnie interesujące. Aż żal, że nikt ich nie zarejestrował. Mam nadzieję. A przede wszystkim nie bałam się go – naturalnie jako rozmówcy. Nowicki był zafascynowany twórczością Dostojewskiego, ja swego czasu również, więc zdarzało się, że odwoływaliśmy się do twórczości tego pisarza. To się Janowi podobało. Mam wrażenie, że choć bywał duszą towarzystwa, wspaniale opowiadał anegdoty i żartował, było w nim dużo mroku. Ten mrok, jak mówi Krzysztof Zanussi, współpracujący z nim kilkakrotnie reżyser, był niezmiernie pociągający. Wielkim atutem Nowickiego jako aktora, prócz talentu, była męska uroda, która jednak nie współgrała z rolami, jakie wybierał. Był stworzony do grania bohaterów romantycznych, tymczasem zachwycały go postaci odrażające właśnie w rodzaju Stawrogina czy innego bohatera Dostojewskiego, Rogożyna. Jednocześnie w realu potrafił uwieść każdego, niezależnie od płci i cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet. W swoim czasie kochały się w nim niemal wszystkie przedstawicielki płci pięknej, począwszy od nastolatek aż po panie w wieku podeszłym. Był pociągający, ale też dla tych z kobiet, które liczyły na poważniejszy związek, bardzo niebezpieczny. Gdy pracowałam nad biografią Jana, kilka ważnych dla niego znajomych odmówiło mi rozmowy. Z jakich powodów, nie wiem. Mimo że o niektórych paniach, jak o Hannie Banaszak, Jan pisał pięknie. Nazywał ją damą niezwykłą, tworzył dla niej teksty piosenek. Jedną z nich „Ostatni bieg Basi” z muzyką Zbigniewa Preisnera Banaszak zaśpiewała w krakowskim kościele Wizytek podczas mszy świętej za duszę Barbary Sobotty, życiowej partnerki Nowickiego i matki jego syna. Nie chciała o Janie mówić również Beata Rybotycka. Ani Beata Tyszkiewicz, która przez lata twierdziła, że Jana kocha nad życie i że jest on jej wielkim przyjacielem. Powiedziała mi krótko: „O Janku? Nie”. Dużo miejsca w tej biografii poświęciłam Marcie Meszaros, z którą Jan Nowicki przez 30 lat tworzył trudny, ale wspaniały związek. Łączyła ich bowiem nie tylko miłość, ale i praca – Jan zagrał aż w 19 filmach węgierskiej reżyserki. Opowiadam też o najważniejszych partnerkach w życiu Jana – o Małgorzacie Potockiej, założycielce Teatru Sabat, a zarazem pierwszej żonie aktora, oraz o Annie Kondratowicz, żonie ostatniej. Oddaję głos również przyjaciółkom Nowickiego, tym prawdziwym, niezwykle mu życzliwym, jak Grażyna Hase czy swego czasu Ewa Markowska-Radziwiłowicz. Opisuję też historię szalonej miłości aktora do kostiumografki Małgorzaty Bajury, cytuję jego listy i fragmenty autobiograficznej prozy, w której aktor opowiada o Małgorzacie. Stanowili zjawiskową parę, niczym z okładki popularnego magazynu. W książce jest ich wspólne zdjęcie. On nie znosił stagnacji, bez przerwy szukał nowych inspiracji, muz. Przyznał się do tego pod koniec życia, że wydawało mu się, iż kolejna kobieta, którą spotka, będzie tą właściwą. Jedną jedyną. Podobnie jak kolejna rola, którą dostanie, okaże się tą, na którą czekał całe życie. Ciągle za czymś gonił, był niespełniony, niespożyty, miał wiele nadziei na coś, co mu się przydarzy. Długo nie mógł zrozumieć, że ta najlepsza rola, dawno już za nim. Że miejscem, tym właściwym, najważniejszym, jest jego rodzinna miejscowość; ta, z której wyszedł, czyli Kowal. Że to tam jest „u siebie”, tam przywiezie „na zawsze” kochającą go kobietę, tam odnajdzie istotnych dla siebie ludzi. Jednym słowem, powrócił do korzeni. Nie. Krzewent to niewielka wieś i każdy jej mieszkaniec wie, gdzie znajduje się dom najważniejszej osoby w okolicy. Poza tym posiadłość była ogrodzona, a napis na kutej przez miejscowego artystę bramie głosił „Szu” – na pamiątkę roli, z której aktor jest powszechnie znany, czyli Wielkiego Szu w filmie pod tym tytułem w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. To było przełomowe wcielenie Jana Nowickiego. Ten film często jest emitowany w TVP i wciąż zachwyca. Lata 50. Bardzo się temu dziwiłam. To przecież okres stalinizmu! Jan tłumaczył, że uwielbiał ten czas nie z powodu stalinizmu, ale dlatego, że ludzie wtedy żyli blisko siebie. Pomagali sobie w codziennym życiu, przyjaźnili się, razem biesiadowali, wspólnie odprowadzali swoich zmarłych na cmentarz. Latem organizowali nocne wyjazdy do lasu, a tam na zbitym z desek podeście przy akompaniamencie akordeonu odbywały się potańcówki, a potem ludzie śpiewali przy ognisku. Jesienią i zimą, kiedy dni były krótkie dni, spotykano się w domach i wobec braku innych rozrywek, grano w karty. Tak więc gdy Jan wcielił się w Wielkiego Szu, karciane gry nie były mu obce. Ale w rzeczywistości, czyli inaczej niż w filmie, nie był mistrzem w pokera. Jego koledzy wspominają, że grał poprawnie, ale nie ryzykował. Jako dziecko miał jeszcze dwie rozrywki w Kowalu – pożary i pogrzeby. Wraz z kolegami wdrapywał się na mury cmentarne i obserwował przebieg ceremonii. Za najciekawsze chłopcy uważali pochówki mężczyzn, a zwłaszcza moment, gdy trumna lądowała w grobie. Z zapartym tchem obserwowali nieutuloną w żalu wdowę, która w ich mniemaniu z rozpaczy powinna rzucić się w ciemną czeluść w ślad za mężem, choćby był on pijakiem i przemocowcem. Niestety, nigdy się nie doczekali takiej sceny. Matka była najważniejszą osobą w życiu Nowickiego. Ojca, który był z zawodu szewcem, stracił jako pięciolatek. Potem pojawił się w jego życiu ojczym, który miał dosyć swobodny stosunek do ojcostwa. Potrafił wyjść po zapałki i wrócić po wielu miesiącach, tak więc utrzymanie domu i zajmowanie się dziećmi było na głowie mamy. Mama miała na imię Marianna, ale mówiono na nią Maria, a Janek był jej oczkiem w głowie. Potrafiła podczas snu obsypać go w dniu imienin płatkami róż, ale też dać mu po twarzy, gdy zniszczył buty, a na nowe pieniędzy nie było. Nowicki także jako dorosły mężczyzna uwielbiał przyjeżdżać do domu, zwłaszcza gdy źle się poczuł. Mama wtedy kazała mu się kłaść do łóżka, przykrywała pierzyną, przynosiła herbatę z sokiem malinowym, a on czuł się wtedy, jakby był w siódmym niebie. Drugą ukochaną kobietą Jana była siostra Hania. Z nauką dobrze, z dyscypliną znacznie gorzej. Bywało, że wychodził z lekcji i już do szkoły nie wracał. I mama, i siostra bardzo o jego edukację walczyły, ale łatwo nie miały. Nowicki chodził aż do siedmiu szkół średnich. Na studia do szkoły filmowej w Łodzi dostał się bez problemu, ale po półtorarocznej nauce, wciąż na pierwszym roku, mimo iż wykazywał się talentem, wskutek niesubordynacji, został z niej relegowany. Po prostu nie przychodził na zajęcia, a kiedy już się zjawił, zdarzało mu się „podążać za światłem”. Jak tylko zobaczył promienie słoneczne za oknem, podnosił rękę, pytał, czy może na chwilę wyjść. Wychodził i tyle go widziano. Słońce było jego słabością. Aby uchronić się przed wojskiem, został górnikiem. Oczywiście, w tajemnicy przed mamą. Ona myślała, że syn pracuje w teatrze kukiełkowym, a on ryzykował pod ziemią życiem. Wytrwał tak osiem miesięcy. Żeby przeżyć w tym innym świecie, pisał listy miłosne do kobiet za kolegów górników, a oni w zamian stawiali mu alkohol. Dużo alkoholu. Cieszył się szacunkiem, bo żaden nie potrafił pisać tak pięknych listów jak Jan. Jego koledzy ze szkolnej ławy opowiadali mi, że nigdy nie traktował poważnie tego zawodu. Aktorstwo uważał za profesję niemęską, zarzekał się, że on jej nigdy nie będzie uprawiał. Nie występował nawet na szkolnych akademiach. Dopiero w ostatniej klasie liceum, gdy ważyły się jego losy, zachwycił wszystkich recytacją wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Jak Janosik tańczył z cesarzową”. Ten wiersz szedł z nim potem przez wszystkie egzaminy do szkół teatralnych. I te do łódzkiej filmówki, z której go wyrzucono, i potem do szkoły teatralnej w Krakowie. Ale mimo odniesionych później sukcesów zawodowych, nie wydawał się zachwycony aktorstwem. Niejednokrotnie wyrażał się o nim lekceważąco, choć może w głębi duszy myślał inaczej. Jan Nowicki był człowiekiem pełnym sprzeczności. Był ojcem, ale nie zajmował się dziećmi, jak zresztą wielu znanych aktorów. Po prostu ci wielcy nie mają czasu na to, żeby wychowywać dzieci, być ojcem na 100 procent. Jan zagrał w 200 filmach, wystąpił w 50 spektaklach teatralnych. Kiedy miał być ojcem? Prawda jest taka, że dzieckiem, żoną, mężem, kimś najbliższym dla artysty jest Sztuka. Ta przez duże „S”. Jego powiedzenie dotyczące rozważań na temat Boga, które pada w filmie Krzysztofa Zanussiego „Liczba doskonała”. Nowicki gra tam żebraka, to jego ostatnia rola. Siedzi na schodach pod kościołem, gdy podchodzi do niego kusiciel – nieznajomy mężczyzna oferuje mu 100 dolarów za to tylko, żeby się wyrzekł swojej wiary. Ale żebrak, grany przez Nowickiego, nie daje się skusić. Kusiciel jednak nie odpuszcza, prowokuje, oznajmia, że przecież Boga nie ma, nie ma więc powodu, by żebrak nie przyjął tych pieniędzy. „Bóg nie musi być, żeby był” – odpowiada mu grana przez Nowickiego postać. O autorstwo tej kwestii zapytałam reżysera. Okazało się, że propozycja, by żebrak wypowiedział to właśnie zdanie, padła od aktora i zaważyło ono na tym, że Nowicki w ogóle zgodził się zagrać w tym filmie. Filip Bajon stwierdził, że gdy przyjechał na pogrzeb swojego przyjaciela, zrozumiał, dlaczego ten Kowal był dla niego taki ważny. Bo nigdzie indziej, w żadnym innym miejscu na świecie, nie byłoby możliwe, by na ceremonię pożegnania Nowickiego przyszło całe miasto. A na cmentarzu w Kowalu pojawiły się tłumy, limitowane nawet było wejście do kościoła. Grób Jana wciąż jest tam często odwiedzany. Każdy, kto przyjedzie do Kowala, pierwsze kroki kieruje na cmentarz. Również ja. Jan długo przygotowywał do swojego odejścia. Opowiadał mi o planach grobowca, pokazywał projekty, mówił, kto jeszcze z rodziny będzie w nim leżał. Trochę też kokietował śmiercią. W ostateczności wykazał się poczuciem czarnego humoru, charakterystycznego zresztą dla siebie. W jakimś momencie sam sobie napisał nekrolog, o którego umieszczenie w „Gazecie Wyborczej” we właściwej chwili poprosił żonę. Nekrolog brzmiał: „Jasiu było nam razem dobrze, ale już wystarczy. Jan Nowicki”. Nakreślił też dokładny scenariusz swojego pogrzebu, zaznaczając, kto ma przemawiać i co odczytać. Zaplanował, że Jerzy Fedorowicz, przyjaciel Jana z czasów młodości, aktor, reżyser i senator w jednej osobie, przeczyta ostatni list Jana do zgromadzonych na stypie. Nie omieszkał też opatrzyć listu uwagą: „Fedor, tylko czytaj wyraźnie, z dobrą dykcją i głośno, boś jest, k…a, aktorem, a nie je.ym politykiem”. Wśród żałobników po tych słowach wybuchł śmiech. Ale ucichł równie szybko, jak wybuchł, gdyż zakończenie było wzruszające: „Jak ja wam, k…a, zazdroszczę...” Kategorie: Telewizja
|
Sondaże polityczneAnkietaStudio OpiniiTVN24 - wiadomości, KrajGazeta Wyborcza — kraj
wnp.pl Informacje z otoczenia przemysłu
TOK.fm - Najważniejsze informacje z Polski
TVN24 Biznes i ŚwiatPortaleTVP.Info300polityka
Dziennik
Wirtualnemedia.pl
CzęstochowaZ serwisów lokalnych Urząd Miasta CzęstochowyPowiat CzęstochowskiDziennik Zachodni - Częstochowa
Gazeta.pl — Częstochowa
wCzestochowie.pl
Częstochowa - samorząd
|
Ostatnie odpowiedzi
15 lat 20 tygodni temu
18 lat 3 tygodnie temu