Aktualności

Trudna kohabitacja rządu i prezydenta. „Destrukcyjna rola Nawrockiego”

TVP.Info - 13 godzin 2 min. temu

W programie „Gość poranka” redaktor Mariusz Piekarski rozmawiał z posłem Polski 2050 Ryszardem Petru. Członek Polski 2050 odniósł się do ostatnich decyzji i wet prezydenta Nawrockiego oraz skomentował swoją kandydaturę na szefa partii.


Prezydent Nawrocki odwołał spotkanie z Orbanem


Ryszard Petru zapytany o to, co sądzi o odwołaniu spotkania z premierem Węgier Viktorem Orbanem przez prezydenta Karola Nawrockiego, powiedział, że to była słuszna decyzja.


– Miał dużą niezręczność, bo przed chwilą premier Węgier spotkał się z Putinem. Wyglądałoby, jakby przekazywał prezydentowi, co powiedział przywódca Rosji – skomentował.


Viktor Orban torpeduje wszelkie działania unii europejskiej na rzecz Ukrainy – nie zrobił nic nowego, a mimo wszystko prezydent to spotkanie planował. Dobrze, że zrozumiał, że to błąd – dodał Petru.


Poseł Polski 2050 skrytykował politykę zagraniczną prezydenta Nawrockiego. – Od krzyków, przez uderzanie w UE, nie wskazywanie, że wróg na Wschodzie, tylko na Zachodzie – pokazuje siebie, jako destruktora. Orientuje się dopiero przy spotkaniu z Orbanem, wcześniej mu to nie przeszkadzało – zaznaczył.


Gość programu uważa, że gdyby prezydent Nawrocki, przy okazji wizyty na Węgrzech, spotkałby się ze Zbigniewem Ziobrą czy Marcinem Romanowskim, to byłby skandal.


To przestępcy, uciekają przed wymiarem sprawiedliwości. (...) Jeśli prezydent by ich spotkał, powinien ich zaprosić do samolotu i przywieźć do Polski – zaznaczył.


Czytaj także: Prezydent Nawrocki nie spotka się z Orbanem. Nagła zmiana planów


Weta prezydenckie, a decyzje rządu


Poseł Ryszard Petru zaapelował do prezydenta Karola Nawrockiego, aby pamiętał o tym, że według Konstytucji „to rząd rządzi, prezydent może czasami wetować.


– Widać, jak źle przygotowane ustawy, dziurawe, nieprzemyślane i je odrzucić w Sejmie. (...) Nie będziemy przewracać Konstytucji do góry nogami, bo Pan tak chce. Przy PiS-owskim prezydencie nie było takiej agresji. (...) Nawrocki odpowiedzialny za to, że w niektórych obszarach się nie poprawia, chciałbym, żeby taki przekaz poszedł – powiedział gość programu.


Petru podkreślił, że to „rząd rządzi, prezydent reprezentuje tylko w kilku obszarach”. – W Polsce to parlament i rząd decyduje, prezydent działa tylko w niektórych obszarach – dodał.


Ryszard Petru ma sceptyczne podejście do tzw. marszałkowskiego weta. – Mam inne zdanie niż marszałek Czarzasty w sprawie mrożenia prezydenckich projektów. Nie mówię, że to błąd. (...) Możemy je wprowadzić na obrady, pokazać jak źle są przygotowane, w ten sposób można ośmieszyć Pałac Prezydencki – zaznaczył.


Czytaj również: Czarzasty do prezydenta odezwie się „we właściwym czasie”

Kategorie: Telewizja

Koniec z sortowaniem odpadów? Nowa metoda może zmienić recykling raz na zawsze

Portal samorządowy - 13 godzin 3 min. temu
Naukowcy od wielu lat poszukują technologii, które rozwiązałyby problem przetwarzania odpadów plastikowych. Wciąż jednak niewiele się zmienia. Pojawiła się nowa nadzieja na to, że nie będziemy już musieli segregować odpadów w domach.
Kategorie: Portale

Genialna akcja w NFL. Od razu nasuwa się przyłożenie stulecia

TVP.Info - 13 godzin 9 min. temu

Burks zademonstrował niesamowitą zwinność, kiedy zdołał jedną ręką złapać podanie Marcusa Mariota. Piłka była już za plecami zawodnika Washington Commanders, ale ten wygiął się i zdobył przyłożenie dla swojej ekipy. Punkty doprowadziły do remisu 13-13 w spotkaniu z Denver Broncos, którzy wygrali na wyjeździe 27:26.


Akcja ta od razu przywołała w pamięci najlepszy touchdown tego stulecia w NFL w wykonaniu Odella Beckhama sprzed jedenastu lat dla drużyny NY Giants. W tym przypadku podanie nadleciało ze znacznie większej odległości.




Nic dziwnego, że Beckham był jednym z pierwszych, którzy pogratulowali Burksowi doskonałego chwytu. „13 13” – napisał na platformie X były zawodnik Giants, odnosząc się do takiego samego numeru, z jakimi obaj zawodnicy występują.




Dla Burksa było to dopiero drugie przyłożenie w karierze. Tennessee Titans wybrali go w pierwszej rundzie draftu w 2022 r., ale jego angaż uznano za niewypał. 25-latek został włączony do składu w tym sezonie po kontuzji Luke’a McCaffreya.


Czytaj także: Nowy gracz na rynku praw telewizyjnych. „Dla kibiców to katastrofa”


Chwyt Burksa nie był jedynym znakomitym jednoręcznym chwytem w niedzielę. Brock Bowers nurkował nisko, zdobywając przyłożenie dla Raiders w przegranym meczu z Chargers.

Kategorie: Telewizja

Świetne występy częstochowskich lekkoatletek na międzynarodowym meczu Austria -Polska – Słowacja

wCzestochowie.pl - 13 godzin 19 min. temu

W meczu w każdej konkurencji jeden kraj mógł wystawić 2 zawodników lub 2 zawodniczki. Impreza odbyła się w Wiedniu w nowo otwartej hali lekkoatletycznej.

Wśród reprezentantów Polski były również dwie lekkoatletki CKS Budowlani. Spisały się doskonale. Maja Spyra zwyciężyła w biegu na 200 m wynikiem 26,34 sek. Natomiast Magdalena Grzyb zajęła drugą lokatę w biegu na dystansie 600 m. Jej wynik to 1:41,60 min.

W ekipie reprezentacji Polski była również trenerka CKS Żaneta Trąbczyńska, która przygotowywała obie częstochowskie zawodniczki. W trójmeczu zwyciężyła zdecydowanie reprezentacja Polski.

Źródło: CKS Budowlani

Kategorie: Lokalne

Waloryzacja emerytur inna niż zwykle. To może być szok

Gdyby zadłużenie państwa przekroczyło określone limity bezpieczeństwa, rząd musiałby rozważyć cięcia w wydatkach, co mogłoby odbić się na corocznych podwyżkach emerytur. Szef resortu finansów uspokaja jednak, że obecnie nie ma ku temu żadnych powodów.
Kategorie: Portale

Szybka kartkówka z najważniejszych dat. QUIZ historyczny dla orłów i prymusów

Dziennik - 13 godzin 27 min. temu
Czy przed kartkówką z historii nie mogliście spać? A może spaliście z podręcznikiem do historii pod poduszką? W tym quizie sprawdzimy, co pamiętacie ze szkoły. Do dzieła! Beata Zatońska
Kategorie: Prasa

Kosztuje połowę i świetnie grzeje. Alternatywa dla pelletu zaskoczy właścicieli domów

Portal samorządowy - 13 godzin 29 min. temu
Gdy ceny pelletu ponownie szybują, coraz więcej właścicieli domów szuka tańszych sposobów na ogrzewanie. Tymczasem jedno z najbardziej opłacalnych paliw… rośnie na naszych polach. Kukurydza opałowa, dotąd kojarzona głównie z paszą, zyskuje status alternatywy, która może obniżyć koszty ogrzewania nawet o połowę.
Kategorie: Portale

„Duńczyk” przemycił tony narkotyków. Wyrósł na interesach z ludźmi „Baraniny”

TVP.Info - 13 godzin 44 min. temu

Mimo młodego wieku Jeremi B. (nazywany „Duńczykiem”, bo takie miał obywatelstwo, mimo polskiego pochodzenia) od lat był jednym z największych polskich przemytników narkotyków. Ten 37-letni obecnie mężczyzna związał się przed laty z organizacją Wojciecha K., który rezydował w hiszpańskiej Marbelli. To były wspólnik osławionego międzynarodowego bossa Jeremiasza Barańskiego ps. Baranina, polskiego mafioso działającego w latach 90. w całej Europie oraz USA.

 

Pod koniec lat 80. „Baranina” miał namówić K. oraz Andrzeja G. do przestępczej działalności. W latach 1990-91 wspólnicy mieli przemycić do Polski ponad 310 tys. litrów spirytusu Royal. Alkohol miał być produkowany w gorzelni kontrolowanej przez Barańskiego. K. i G. wraz z pięcioma celnikami zostali w 1992 r. oskarżeni o przemyt. „Baranina” nie stanął przed sądem, za sprawą zaświadczenia o leczeniu psychiatrycznym.

 

W czasie procesów Andrzej G. i Wojciech K. nie kryli, że działali na polecenie Barańskiego. Obaj twierdzili, że boją się polskiego bossa z Wiednia. Mieli powody. W 1994 r. Andrzej G. został trzykrotnie postrzelony przez nieznanych sprawców. Rok później kolejny „nieznany sprawca” oblał kwasem prok. Wiolantynę Mataniak, która oskarżała w procesie ws. przemytu spirytusu. Wszystkie tropy wiodły do „Baraniny”. Jeremiasz Barański został w 2001 r. zatrzymany za zlecenie zabójstwa byłego ministra sportu Jacka Dębskiego. Mafioso powiesił się w celi wiedeńskiego aresztu w 2003 r. Jego „imperium” przejęli dawni wspólnicy bossa. W tym Wojciech K., który wtedy już jeździł po całej Europie i odgrywał ważną rolę w międzynarodowym narkobiznesie.


Czytaj także: Przemycili „trawkę” w transporcie ryb. Pogrążył ich człowiek „Goryla”


Narkobaron z Marbelli

 

Wojciech K. uciekł z Polski przed wyrokiem w sprawie spirytusu „Baraniny”, ale złapano go w 1995 r. w Niemczech. Później przeniósł się do Hiszpanii, a dokładnie do Marbelli, uważanej za ulubione miejsce europejskich mafiosów. Miał tam swoją rezydencję. I centrum operacyjne.

 

Mimo podeszłego wieku (rocznik 1942) miał od 2004 r. do 2016 r. kierować bardzo dobrze zorganizowaną grupą narkotykową z rozległymi kontaktami wśród najważniejszych organizacji kryminalnych na świecie. Kupował haszysz w Maroku i drogą morską przerzucał do Hiszpanii, która była dla gangu swoistym centrum logistycznym. Do Hiszpanii trafiały, także drogą morską, dostawy kokainy z Ameryki Południowej. Narkotyki przemycano później w dużych partiach – od kilkuset kilogramów do tony – do Belgii, Wielkiej Brytanii, Polski i Skandynawii. Współpracował także z polskimi gangami jak „Pruszków” oraz mafią rosyjską.

 

W 2016 r. na tropie organizacji K. byli już śledczy z gorzowskiego CBŚP oraz Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim. W 2018 r. z ich szacunków wynikało, że grupa Wojciecha K. przemyciła co najmniej 20 ton haszyszu oraz około 1,5 tony kokainy o wartości 320 mln zł. Liczby te są jednak zaniżone, gdyż nie o wszystkich transportach wiedzieli „skruszeni” członkowie bandy, którzy współpracowali z organami ścigania.

 

W 2017 r. Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim wydała za Wojciechem K. list gończy. Rok później został on namierzony przez funkcjonariuszy CBŚP w Czarnogórze, do której uciekł, gdy zaczęły się zatrzymania członków jego organizacji. Po ekstradycji Wojciech K. poszedł na współpracę i wsypał dziesiątki osób, które robiły z nim interesy lub należały do jego gangu.

 

Dzięki temu odzyskał wolność i wrócił do swojej Marbelli. Tam niedługo potem zmarł na zawał serca. Wcześniej jego syn, aspirujący do pójścia w ślady ojca, został postrzelony w Marbelli, w ramach porachunków.

 

Czytaj także: Kibole Legii przemycili tony narkotyków. Zaopatrywali gangi z całej Polski 


Duńczyk na swoim

 

Związki z Wojciechem K. oraz jego synem były dla Jeremiego B. pasem transmisyjnym do najpoważniejszych operacji narkotykowych. Wiadomo, że Duńczyk polskiego pochodzenia działał już na terenie Hiszpanii. – Współpracował zarówno z producentami haszyszu z Maroka związanymi z Mocro Mafią, jak i kartelami z Kolumbii dostarczającymi kokainę. Narkotyki były przemycane do Europy drogą morską i często przez Hiszpanię lub porty w krajach Beneluksu trafiały na teren Unii Europejskiej, w tym do Niemiec, Holandii oraz do Skandynawii, gdzie (Jeremi B.) miał rozległe kontakty – mówi portalowi TVP.Info jeden ze śledczych.

 

Jeremi B. miał opinię niebezpiecznego gangstera. Przekonał się o tym w 2010 r. niejaki Maciej S. – Oficjalnie wyjechał do Hiszpanii za pracą, ale z naszej wiedzy wynika, że współpracował z grupami nadzorowanymi przez Jeremiego B. Dotarły do nas informacje, że miał sobie przywłaszczać część towaru, aby dorobić na boku. Ponoć szykował się też do odbicia od grup Duńczyka i przejść na „legal”, ale nie zdążył, bo kompani się o tym dowiedzieli i go zabili – wyjaśnia inny ze śledczych.

 

Śledczy z CBŚP i gorzowskiej prokuratury okręgowej ustalili, że od 2010 r. Jeremi B. kierował strukturą przestępczą o globalnym zasięgu, operującą na terenie Unii Europejskiej, Maroka, Kolumbii i Stanów Zjednoczonych. – Grupa zajmowała się przemytem znacznych ilości narkotyków, w tym ponad trzech ton haszyszu, 6,5 tony kokainy oraz 350 kilogramów marihuany. Śledczy ustalili również, że podejrzany miał brać udział w zabójstwie obywatela RP, do którego doszło w 2010 roku na terenie Hiszpanii – mówi portalowi TVP.Info kom. Krzysztof Wrześniowski, rzecznik prasowy CBŚP

 

Czytaj także: Kokaina dla „Pruszkowa” i tajemnicze zniknięcie dwojga osób


Namierzony i deportowany

 

Ustalenia śledczych pozwoliły przed kilku laty wydać za „Duńczykiem” listy gończe oraz Europejskie Nakazy Aresztowania. Jako że w Europie grunt mu się palił pod nogami, Jeremi B. uciekł do Stanów Zjednoczonych. Gdy dowiedziały się o tym służby, w 2023 r. za zbiegiem została wydana tzw. Czerwona Nota Interpolu, stosowaną wobec najgroźniejszych przestępców.

 

W polowaniu na „Duńczyka” funkcjonariuszy CBŚP wspierał Europol oraz duńska policja i hiszpańska Guardia Civil. Zakulisowe rozgrywki doprowadziły do tego, że w październiku 2025 r. amerykańskie służby zdecydowały o wydaleniu zbiega do kraju ojczystego. 37-latek wylądował na lotnisku w Kopenhadze, gdzie czekali na niego już stróże prawa. W ręce funkcjonariuszy wpadły m.in. zapiski Jeremiego B., dotyczące prawdopodobnie jego przestępczej działalności, ponieważ pojawiają się w nich osoby z polskiego śledztwa.

 

Obecnie podejrzany mężczyzna przebywa w duńskim areszcie, gdzie oczekuje na procedurę ekstradycyjną. W przypadku pozytywnego rozstrzygnięcia zostanie przekazany polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, by odpowiedzieć m.in. za udział w międzynarodowym obrocie narkotykami oraz zabójstwo – dodaje kom. Wrześniowski.

 

Czytaj także: Sąd zdecydował w sprawie aresztu dla „Słowika” i jego kompanów 

Kategorie: Telewizja

Komediowy serial oglądany przez miliony widzów. "Bardzo zabawny"

Dziennik - 13 godzin 44 min. temu
Nastąpiła premiera piątego odcinka serialu komediowego "Kocham LA", którego gwiazdą i twórczynią jest Rachel Sennott. Aktorka znana z komedii "Na dnie" i "Shiva Baby" robi prawdziwą furorę – nic dziwnego, że serial budził ogromne zainteresowanie jeszcze przed premierą, a wielu internautów deklarowało, że chce go zobaczyć ze względu na rolę Sennott, która jak dotąd nie zawodzi. Gdzie można oglądać serial? Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa

HIV to nie wyrok. Leczenie i profilaktyka umożliwia normalne życie

TVP.Info - 13 godzin 46 min. temu

Według ekspertki Szpitala Specjalistycznego w Chorzowie Iwony Hildebrandt tylko jedna trzecia osób zakażonych w Polsce zna swój status serologiczny, a około 22 tys. pacjentów korzysta z leków antyretrowirusowych.


Ponad 40 mln osób na świecie jest zakażonych HIV


Na świecie liczba osób zakażonych przekracza 40 mln, a mimo rozwoju profilaktyki i terapii nadal mamy do czynienia z nowymi zakażeniami. W naszym punkcie anonimowego testowania w Chorzowie wykrywamy średnio około 80 nowych przypadków rocznie, co pokazuje, że problem pozostaje aktualny – powiedziała PAP Hildebrandt.


Ekspertka zwróciła uwagę, że wzrost wykrywanych przypadków niekoniecznie oznacza większą liczbę zakażeń. – Im więcej osób się testuje, tym większa szansa na wykrycie HIV u osób, które nie wiedziały o swoim statusie. Statystyki pozostają na podobnym poziomie od lat – wyjaśniła.


Najskuteczniejsze formy profilaktyki


Hildebrandt wskazała, że najskuteczniejszą formą profilaktyki pozostaje zachowanie ostrożności, wierności i świadomości ryzykownych zachowań.


Warto testować się przed rozpoczęciem nowego związku oraz stosować prezerwatywy, które chronią nie tylko przed HIV, ale również innymi chorobami przenoszonymi drogą płciową, takimi jak kiła, rzeżączka czy chlamydia – zaleciła ekspertka.


Nowoczesne narzędzia prewencyjne, takie jak preparaty PrEP (profilaktyka przedekspozycyjna) czy szybkie testy na HIV, znacząco zwiększają bezpieczeństwo.


PrEP jest skuteczny w minimalizowaniu ryzyka, szczególnie dla osób, które nie mogą w pełni kontrolować ryzykownych zachowań. Wymaga jednak konsultacji lekarskiej, badań przesiewowych i regularnej kontroli – tłumaczyła Hildebrandt.


Czytaj także: Wirus HIV w natarciu. To wciąż temat tabu


Rozwój leków antyretrowirusowych


Rozwój leków antyretrowirusowych diametralnie zmienił życie osób zakażonych. – Osoby żyjące z HIV mogą prowadzić normalne życie, planować rodzinę i cieszyć się długim okresem przeżycia. Leczenie jest skuteczne, a leki dobrze tolerowane – podkreśliła Hildebrandt.


Pomimo postępu w diagnostyce i leczeniu nadal powszechne są mity dotyczące HIV. – Wielu ludzi wciąż uważa HIV za wyrok, tymczasem to choroba przewlekła, którą można kontrolować lekami. Również przekonanie, że HIV dotyczy tylko osób homoseksualnych lub osób używających narkotyków, jest nieprawdziwe. Ryzyko związane jest z zachowaniami, a nie przynależnością do grupy – tłumaczyła Hildebrandt.


Ekspertka zaznaczyła, że edukacja i testowanie są kluczowe nie tylko dla osób pojedynczych, ale także dla par, w tym kobiet w ciąży. Dzięki odpowiedniej profilaktyce wertykalnej możliwe jest niemal całkowite wyeliminowanie ryzyka przeniesienia wirusa z matki na dziecko. W Polsce obecnie żyje około 128 dzieci zakażonych HIV, co stanowi znaczną poprawę w porównaniu z wcześniejszymi latami.


Hildebrandt przypomniała, że HIV jest wirusem, który osłabia układ odpornościowy, natomiast AIDS to choroba rozwijająca się w wyniku nieleczonego zakażenia HIV.


– Dzięki nowoczesnym terapiom, edukacji i profilaktyce AIDS może być odległą perspektywą, a osoby zakażone HIV mogą prowadzić normalne, długie życie – podsumowała ekspertka.


Światowy Dzień AIDS


W Światowym Dniu AIDS, który przypada 1 grudnia, Hildebrandt zaapelowała o zwiększenie świadomości, regularne testowanie i otwartą rozmowę o HIV – bez strachu i stygmatyzacji.


Poradnia Diagnostyki i Leczenia Nabytych Niedoborów Odporności w Szpitalu Specjalistycznym w Chorzowie zapewnia kompleksową opiekę medyczną osobom zakażonym HIV oraz chorym na pełnoobjawowe AIDS. Placówka oferuje również postępowania poekspozycyjne po kontakcie z potencjalnie zakaźnym materiałem. W poradni możliwe jest wykonanie szybkich testów w kierunku HIV, HCV oraz kiły, a jako jedyna w woj. śląskim prowadzi pełną diagnostykę i leczenie osób z HIV i AIDS. 


Czytaj również: Rewolucja w biomedycynie tuż za rogiem. Pomoże AI

Kategorie: Telewizja

Rada UE uruchomiła klauzulę wyjścia. Dotyczy Polski

W lipcu 2025 r. Rada Unii Europejskiej przyjęła tzw. klauzulę wyjścia dla 15 krajów członkowskich, w tym Polski. Co to oznacza? Umożliwia ona tymczasowe zwolnienie wydatków na obronę spod obowiązujących reguł budżetowych UE.
Kategorie: Portale

Poseł Ryszard Petru w „Gościu Poranka”

TVP.Info - 13 godzin 58 min. temu
„Mam wrażenie, że prezydent Nawrocki wetuje dla samego wetowania, ale chciałbym, żeby Polacy to zobaczyli. My jako koalicja rządowa robimy wszystko, żeby Polakom żyło się lepiej” – powiedział poseł Polski 2050 Ryszard Petru w rozmowie z redaktorem Mariuszem Piekarskim w „Gościu Poranka.
Kategorie: Telewizja

Zza klawiatury walczą z reżimem. Hakerzy rzucili wyzwanie Łukaszence

TVP.Info - 14 godzin 8 min. temu

Była zima 2022 roku. Białoruska kolej działała jak zwykle. Trzeba przyznać, że po chińskich inwestycjach w Jedwabny Szlak przewoźnik mógł się pochwalić nowoczesnym, skomputeryzowanym systemem, którego pozazdrościłby mu niejeden kraj. Tym bardziej firmie dała się we znaki „awaria”, do której doszło w styczniu. Nagle okazało się, że pracownicy nie mają dostępu do danych, wszystkie operacje trzeba przeprowadzać ręcznie, a pasażerowie nie mogą kupić biletów. Koleje tłumaczyły oficjalnie, że przyczyną utrudnień są „problemy techniczne”. Nikt nie podejrzewał, że za kulisami państwowego molocha dzieje się coś znacznie poważniejszego niż zwykła usterka. 


Dopiero gdy zagraniczne media zaczęły pisać o cyberataku, władze w Mińsku zrozumiały, że mają problem. I to wcale nie techniczny, lecz znacznie gorszy, bo polityczny. Belarusian Cyber Partisans – grupa anonimowych białoruskich hakerów – przyznała się do zaszyfrowania serwerów Kolei Białoruskich, a następnie zażądała uwolnienia więźniów politycznych oraz wstrzymania transportu rosyjskich wojsk. Ta operacja zaskoczyła władze, bo nie pasowała do żadnej znanej kategorii: nie był to w końcu napad ani sabotaż w klasycznym rozumieniu. Hakerzy praktycznie sparaliżowali pracę kolei i nikogo nie zdziwiłyby w takiej sytuacji żądania finansowe, jednak oni zrobili z tego sprawę polityczną. 


Cyberpartyzanci ominęli systemy bezpieczeństwa torów, które przy „zwykłym” ataku byłyby głównym celem. Aktywistów interesowały jednak wyłącznie bazy danych i infrastruktura planistyczna. Atakujący dobrze wiedzieli, co robią i czego szukają. Nie chcieli bowiem zagrozić bezpieczeństwu ludzi, tylko pokazać, że reżim, który kontroluje niemal wszystko, jest bezradny wobec problemów z serwerami. 


Kim właściwie są Cyberpartyzanci?


Grupa oficjalnie nazywa się Belarusian Cyber Partisans. Prowadzi nawet swoją stronę internetową, ale to wcale nie oznacza, że ułatwia zadanie ciekawskim, a przede wszystkim władzom, które chętnie dowiedziałyby się, kto stoi za wyjątkowo niewygodną organizacją. 

 

Cyberpartyzanci przykonują, że nie są „profesjonalnymi hakerami”, lecz „zwykłymi” specjalistami IT, między innymi administratorami i programistami. Wcześniej pracowali w sektorze publicznym i prywatnym, jednak w 2020 roku uznali, że mają dość biernego śledzenia represji i chcą zrobić coś więcej. 


Twarzą i jedyną znaną publicznie członkinią organizacji jest jej rzeczniczka – Juliana Szametawiec. Studiowała na Białorusi, potem wyjechała za granicę, a obecnie mieszka w USA. Dzięki temu może jawnie wypowiadać się na temat akcji hakerów i tłumaczyć światu nie tylko kulisy kolejnych ataków, ale przede wszystkim ich powody. W wywiadach, m.in. dla Bloomberga i New Eastern Europe, przyznała, że zna misję, zna zasady rządzące organizacją i atakami, ale nie zna ludzi, którzy za nimi stoją. „Nie wiem, kim oni są i nie chcę wiedzieć. Nawet gdyby ktoś dostał dostęp do mojego telefonu, nie znajdzie niczego, co ujawniłoby dane wrażliwe” – stwierdziła. 


I ma to sens, bo w rzeczywistości, w której każdy szczegół może trafić do służb reżimu, taka niewiedza nie jest wcale słabością. To po prostu minimalizowanie ryzyka. Również dlatego członkowie grupy kontaktują się wyłącznie przez zaszyfrowane wiadomości. 


Od pierwszych włamań do systemowego sabotażu


Cyberpartyzanci ujawnili się, gdy po wyborach prezydenckich w 2020 roku Białoruś na dobre pogrążyła się w represjach. Na ulicach dochodziło do masowych zatrzymań, tymczasem w sieci zaczęły pojawiać się pierwsze przecieki: dane funkcjonariuszy służb, wewnętrzne raporty MSW i nagrania z komisariatów. „The Guardian” i „Bloomberg” opisywały, jak grupa włamywała się do policyjnych systemów, a potem publikowała listy mundurowych zaangażowanych w pobicia oraz brutalne zatrzymania. To miał być komunikat: reżim nie jest nietykalny, a ofiary represji mają dostęp do narzędzi, których władza nie potrafi kontrolować.


CZYTAJ TEŻ: Zamiast pięciu dni w Bangkoku, pięć miesięcy niewoli. W obozie pracy


Wkrótce wyszło na jaw, że Cyberpartyzanci włamali się też do systemów Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Republiki Białorusi, czyli KGB, z których wyciągnęli nagrania podsłuchów i wewnętrzne dokumenty. 


Pierwsze działania hakerów miały charakter głównie symboliczny, ale znaczący. Z czasem jednak operacje nabrały znacznie większych rozmiarów. Cyberpartyzanci zyskali możliwość sabotowania infrastruktury państwowej, żeby w ten sposób zmusić reżim do ustępstw.


Operacja „Żar”: „uwolnijcie więźniów, odszyfrujemy dane”


W styczniu 2022 roku, w cieniu narastającej agresji Rosji na Ukrainę, Cyberpartyzanci przeprowadzili jedną ze swoich najbardziej spektakularnych operacji. To właśnie wspomniany już atak wymierzony w Koleje Białoruskie, nazwany „Scorching Heat” („Żar”). Celem grupy było zaszyfrowanie serwerów, baz danych i stacji roboczych kolei. Za tym poszło żądanie: uwolnienie 50 więźniów politycznych oraz zaprzestanie transportu rosyjskich wojsk przez białoruskie tory. 


Hakerzy użyli własnego narzędzia szyfrującego i dokonali ataku, który wywołał realny paraliż logistyczny, ale – co ważne – nie naruszył elementów bezpieczeństwa. Część danych została zaszyfrowana, część usunięta z serwera zapasowego. Grupa deklarowała, że przywróci normalny tryb działania systemu kolejowego, jeśli tylko żądania zostaną spełnione. 


Na Białorusi nie widziano wcześniej sytuacji, w której haktywiści stawiają państwu takie ultimatum, do tego w momencie, gdy sąsiednia Rosja szykuje się do wojny. 


To nie jest kwestia pieniędzy. Czego więc chcą Cyberpartyzanci? 


W oświadczeniach grupy na jej oficjalnych kanałach przewija się kilka stałych elementów. Hakerzy walczą o uwolnienie więźniów politycznych, chcą też ograniczania współpracy z Rosją. Przy okazji zbierają dowody przemocy i nadużyć, które mogą posłużyć w przyszłości podczas procesów, choćby przed międzynarodowymi trybunałami. 


Szametawiec mówi o tym wprost: „walczymy hakowaniem, ale też dokumentami”. Grupa ma swoje żelazne zasady: uderza w instytucje represji, jednak unika działań, które mogłyby bezpośrednio zagrozić cywilom. Oczywiście nie oznacza to zerowego ryzyka. Eksperci cytowani przez think tank Atlantic Council podkreślają, że każda ingerencja w państwowe systemy może mieć skutki uboczne. Cyberpartyzanci z kolei tłumaczą, że jakieś ryzyko zawsze istnieje, jednak państwo, które więzi tysiące obywateli i współpracuje z agresorem, nie reaguje na żadne apele, prośby czy raporty. Walka z reżimem wymaga więc specjalnych środków. 


CZYTAJ TEŻ: Fakty to za mało. To dlatego nie przegadasz wujka na imieninach


Chociaż operacje grupy bywają skomplikowane, to zaplecze Cyberpartyzantów nie ma nic wspólnego ze skomplikowaną strukturą. To raczej sieć specjalistów, z dokładnym podziałem zadań i prostymi zasadami. Wiedza o innych członkach organizacji ma by jak najmniejsza, a komunikacja tajna. 



Oprogramowanie szyfrujące, z którego korzystali podczas ataków aktywiści, powstało wewnątrz grupy, jednak bazowało na znanych rozwiązaniach. Analizy branżowej platformy Malpedia wskazywały, że aktywność hakerów nie nosi śladów wsparcia żadnego państwa, co w regionie, w którym podobne działania często opłacają, jest rzadkością. Cyberpartyzanci to projekt finansowany społecznie, głównie za pośrednictwem kryptowalut, które w tej sytuacji są najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Darowizny pozwalają utrzymać serwery i bezpieczną komunikację, a także rozwijać narzędzia. 


Nie jest to jednak projekt nastawiony na zysk, bo gdyby chodziło o pieniądze, hakerzy mogliby przecież zażądać ich od zaatakowanych organizacji. Tu celem jest coś zupełnie innego, a ryzyka nie wynagrodzą żadne datki. Na Białorusi służby tropią nawet anonimowe komentarze w sieci, więc łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo angażują się w ściganie sprawców ataków na państwowe instytucje. Jednak grupa wciąż działa i podnosi poprzeczkę, co jest dla reżimu sporym problemem. W końcu nie da się udawać, że państwo ma pełną kontrolę, jeśli ktoś regularnie pokazuje, że w wielu miejscach ta kontrola to tylko pobożne życzenia. Nie wspominając już o sytuacji, kiedy ktoś uderza w samo serce władzy i służb. 


Funkcjonariusze stracili swoją potężną broń: anonimowość


To zadawanie ciosów w serce reżimu zaczęło się od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Co ciekawe, wydarzyło się to, zanim ktokolwiek usłyszał o Cyberpartyzantach jako strukturze. Lato 2020 roku nie było dla białoruskich władz łatwe. Na ulicach zbierali się demonstranci, więc służby były w pełnej gotowości. To właśnie wtedy aktywiści postanowili po raz pierwszy zaatakować, chociaż właściwie było to test, jak daleko można się w w ogóle posunąć. 


Na „przystawkę” hakerzy wyciągnęli z baz danych resortu listy funkcjonariuszy wystawianych do pacyfikacji protestów, rejestry patroli, a nawet notatki służbowe, w których przełożeni oceniali „skuteczność działań” swoich podwładnych. Światło dzienne ujrzały numery identyfikacyjne OMON-u, nazwiska dowódców zmian i listy dyżurnych. Dla wielu zatrzymanych wcześniej obywateli była to pierwsza okazja, aby sprawdzić, kto konkretnie ich przesłuchiwał albo bił pałkami na ulicy. 


Jesienią 2020 roku Cyberpartyzanci postanowili ponownie zaatakować serwery resortu, ale tym razem już lepiej znali „teren” i wiedzieli, czego się spodziewać. Wtedy po raz pierwszy wypłynęły dane z rejestrów paszportowych i milicyjnych: aktualne adresy funkcjonariuszy, identyfikatory, powiązania rodzinne, numery oddziałów, wykazy sprzętu przydzielonego jednostkom terenowym, a nawet archiwalne zdjęcia z dokumentów. Aktywiści ujawnili też logi z systemów meldunkowych, dzięki którym można było śledzić, jak mundurowi przemieszczają się między rejonami i jakie dyżury pełnili.


Sytuacja zmartwiła i zirytowała władze, ale to był dopiero początek ich informatycznych problemów. W 2021 roku hakerzy uzyskali dostęp do baz GUBOPiK-u, czyli Głównego Zarządu Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji. Wydobyli z nich schematy operacji, numery służbowych telefonów, dane ich właścicieli, wewnętrzne instrukcje dotyczące zatrzymań oraz szczegółowe profile osób oznaczonych jako „organizatorzy niepokojów”. Wypłynęły również dane o wynagrodzeniach i dodatkach dla funkcjonariuszy za tłumienie protestów. 


W tym samym czasie aktywiści ujawnili plany i konfigurację używanych przez MSW słynnych systemów rozpoznawania twarzy. Wyszło na jaw, jak działają kamery miejskie, jakie są parametry algorytmów dopasowujących twarze do bazy zdjęć paszportowych, a nawet kto jest na listach szczególnie gorliwie obserwowanych obywateli. Mińsk próbował po prawda przekonywać, że to „stare i nieistotne dane”, ale daty logowania i aktualizacji mówiły coś zupełnie innego.


CZYTAJ TEŻ: Umierała na SOR-ze w Indiach. Potem zdobyła złoto. „Myślałam, że to koniec”


Efektem tych działań okazały się nerwowe i chaotyczne reakcje. Przełożeni w służbach nagle masowo znikali z portali społecznościowych, część funkcjonariuszy zaczęła zabiegać o przeniesienia, a w MSW rozpoczęły się prace informatyczne i naprawa wieloletnich zaniedbań. Te włamania były o tyle istotne, że żaden mundurowy, który na przykład pacyfikował protesty przeciwko reżimowi, nie mógł już czuć się anonimowy. 


KGB miało być miejscem, do którego „nie da się wejść”. Mit szybko runął 


Po pierwszych próbach dostania się do resortu spraw wewnętrznych, hakerzy znaleźli kolejny cel: KGB. Trzeba przyznać, że był to nieco inny kaliber, poza tym spore wyzwanie, bo państwo od zawsze bardzo broniło dostępu do tych służb, tym bardziej do ich pilnie strzeżonych tajemnic. 


Pierwsze sygnały o tym, że coś jest nie tak, pojawiły się na początku 2021 roku. Do sieci trafiły krótkie nagrania z przesłuchań, fragmenty raportów, wypisy z wewnętrznych systemów dotyczące inwigilowanych grup. Wtedy jeszcze można było pomyśleć, że to przeciek. Jednak materiałów stopniowo przybywało i dla służb stało się w pewnym momencie jasne, że nie ma mowy o „zwykłym” przecieku. Potwierdziło się to po kilku miesiącach. 


Aktywiści ujawnili wtedy wewnętrzne instrukcje Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Republiki Białorusi dotyczące obserwacji opozycji. Światło dzienne ujrzały też spisane zasady klasyfikowania obywateli jako „ekstremistów” oraz listy informatorów i raporty z ich pracy. Wypłynęły także nagrania z kamer wewnętrznych i korytarzy budynków KGB, rejestry wejść i wyjść funkcjonariuszy. To nie koniec, bo wśród materiałów znalazły się również stenogramy odpraw: nazwiska prowadzących, plany działań i dyskusje o tym, jak neutralizować kolejne środowiska.


Najbardziej szokujące okazały się jednak materiały, które pokazywały aparat represji od kuchni. Wiele osób dopiero wtedy uświadomiło sobie, jak głęboko sięga praca KGB i że służby mogą zainteresować się dosłownie każdym. Udowodniły to choćby raporty o podsłuchach zakładanych studentom, opisy śledzenia osób wnioskujących o wizy humanitarne, a nawet listy obywateli obserwowanych za samą obecność na czatach w serwisie Telegram. 


Jakby tego było mało, Ceberpartyzanci dotarli do technicznych sekretów KGB. Poznali konfiguracje serwerów, adresy wewnętrzne i listy kont z uprawnieniami, a do tego zasady połączeń z MSW i służbą graniczną. Nie było szans, żeby takie dane ujrzały światło dzienne z powodu wpadki administratora. Dla ekspertów było jasne, że ktoś musiał długo plądrować serwery, żeby zdobyć wszystkie informacje. 


Po opublikowaniu danych KGB wpadło w panikę. Służby próbowały szukać winnych, ruszyły kontrole i przesłuchania. Kłopot w tym, że system komitetu był chaotyczny i wiele razy łatany, więc trudno było nawet prześledzić pracę hakerów. Mimo to po kolei sprawdzano administratorów, do tego zatrzymywano ludzi bez żadnego związku z aktywistami. Wystarczyło, że „mieli dostęp do czegoś, co mógł wykorzystać wróg”. 


Kiedy zabrakło procedur, pojawiła się panika. Mińsk uderzał na oślep


Po serii włamań aparat państwowy zaczął zachowywać się tak, jakby nagle stracił kontrolę nad rzeczywistością. Reuters i BBC Monitoring opisywały przypadki, gdy funkcjonariusze w panice wyłączali całe segmenty sieci. Nie musiały to być nawet miejsca, w których istniał jakiś problem czy luka. Administratorzy z kolei na polecenie kierownictwa kasowali logi, żeby „nie zostawiać śladów dla wroga”, a nawet odłączali kable w serwerowni, bo ktoś zauważył wzrost ruchu w sieci, który później okazał się… aktualizacją antywirusa. 


CZYTAJ TEŻ: Białoruski futbol podupadał wraz z całym krajem. A niedawno ogrywali Bayern


W jednej z jednostek przeprowadzono też dwudniową kontrolę telefonów i laptopów wszystkich pracowników, bo ktoś „mógł mieć kontakt z grupą”. Niczego oczywiście nie znaleziono. Władza działała chaotycznie, bo nikt nie wiedział, do czego Cyberpartyzanci są zdolni i gdzie mogą za chwilę uderzyć. 



Jeden z wewnętrznych raportów, który trafił do mediów, przekonywał, że część problemów technicznych była wręcz skutkiem improwizowanych działań służb, a nie aktywności hakerów. Oczywiście w demokratycznym kraju wyciek dokumentów z MSW też byłby kłopotem, jednak zupełnie innym niż na Białorusi. Tutaj bowiem oznaczał ujawnienie przede wszystkim tego, co władze chciały ukryć i na czym opierały swoją siłę. 


To właśnie dlatego operacje Cyberpartyzantów pomogły stworzyć coś na wzór równoległego archiwum państwa. Po raz pierwszy można było prześledzić nie tylko to, co się działo, ale też kto to zlecił i wykonał.


Juliana Szametawiec, mówiła w rozmowie z Bloombergiem, że jednym z celów publikacji danych o służbach, a przede wszystkim informacji o funkcjonariuszach, było „przywrócenie równowagi”. Chodziło o to, żeby „zwykły” Białorusin mógł zrozumieć, kto stoi za decyzjami, które zmieniały życie ludzi na ulicach Mińska, Grodna czy Brześcia. Dane były zresztą tak szczegółowe, że – jak twierdziła rzeczniczka – część rodzin rozpoznawała funkcjonariuszy odpowiedzialnych za pobicia ich bliskich. 


Szametawiec w wielu rozmowach podkreślała jednocześnie, że grupa nie uderza w systemy, których awaria mogłaby zagrozić życiu obywateli. Również eksperci Atlantic Council zgadzali się, że dotychczasowe operacje były precyzyjne, ale nie destrukcyjne. Nie ma się co oszukiwać: Cyberpartyzanci stosują środki, które w innych warunkach byłyby nieakceptowalne. Jednak nie da się ich oceniać bez kontekstu państwa, które samo używa technologii do kontrolowania społeczeństwa na ogromną skalę. 


Sabotaż kontra reżim. Atak na Grodno Azot oznaczał realne straty finansowe 


Grodno Azot nie jest pierwszą lepszą firmą. To jeden z filarów białoruskiego przemysłu chemicznego, a miejsce, które pozwala państwu zarabiać, w pewnym stopniu finansuje też represje. Między innymi dlatego firma trafiła na celownik hakerów. 


Atak na Grodno Azot zaczął się banalnie. Aktywistom udało się przejąć dane logowania jednego z pracowników. Dzięki nim wchodzili w kolejne segmenty sieci, przyglądali się, jak działa, skąd i dokąd trafiają dane oraz które serwery odpowiadają za produkcję. Przypominało to trochę „zwiedzanie” i „uczenie się” firmy. Analitycy stwierdzili później, że operacja musiała trwać znacznie dłużej, niż wynikało to z komunikatów władz. 


Kiedy już Cyberpartyzanci uderzyli, zakład został dosłownie sparaliżowany. Wewnętrzna komunikacja przestała działać, najważniejsze komputery nie reagowały, a dokumenty zaczynały znikać albo wyświetlać się niekompletne. Nawet monitoring, którego używano przy okazji do kontrolowania pracowników, wyświetlał obraz z opóźnieniem. Maszyny w halach nadal pracowały, tylko samej produkcji nie dało się kontrolować. 


Po fakcie reżim przekonywał, że sabotaż dotyczył między innymi systemów bezpieczeństwa. Cyberpartyzanci tłumaczyli jednak, że nie zrobili niczego, co mogłoby narazić pracowników. Skupili się za to na tym, jak uderzyć w zyski państwa. I trzeba przyznać, że im się udało. 


CZYTAJ TEŻ: Robił pizzę dla Kim Dzong Ila. „Nie wiedziałem, dokąd mnie zabierają”


Grodno Azot nie jest bowiem zakładem, który może sobie pozwolić na przestój. Każde przerwanie produkcji, tym bardziej paraliż firmy, oznacza wymierne straty finansowe. Z relacji pracowników, do których dotarły niezależne media, wynikało, że po ataku część działów ratowała się papierowymi dokumentami i próbowała odtwarzać procedury. Chaos informacyjny doprowadził jednak do sporych opóźnień w produkcji. 


Dział IT pracował po kilkanaście godzin dziennie, próbując naprawić to, co zniszczyli hakerzy. Część systemu trzeba było w ogóle zbudować od nowa. Reżim nie przyznał się do skali strat, jednak analitycy oceniali, że była ona na tyle duża, iż władze musiały zaangażować do pomocy zewnętrznych specjalistów i służby. 


Grodno Azot nie było przypadkowym celem. Chodziło nie tylko o pieniądze 


Po protestach z 2020 roku firma stała się jednym z symboli obywatelskiej solidarności. Część pracowników brała udział w strajkach, część była później przesłuchiwana i prześladowana. Ten szczegół nie umknął Cyberpartyzantom, co zresztą przyznawała w wywiadach rzeczniczka grupy. Operacja przeciwko zakładowi miała więc uszczuplić nieco budżet państwa, a przy okazji „pomścić” represjonowanych. 


Władze zrozumiały to dopiero po czasie. Na początku służby koncentrowały się na „technicznej stronie incydentu”. Dopiero później pojawiły się komunikaty, w których była mowa o „zagrożeniach dla bezpieczeństwa państwowego”, „organizacjach ekstremistycznych” i o „koordynowanych działaniach mających na celu destabilizację kraju”. Mińsk próbował przekonać obywateli, że ktoś z zewnątrz chce zaszkodzić krajowi. Rzecz w tym, że w takie tłumaczenia uwierzyło niewielu. 


„Kara” za atak na Ukrainę. Aktywiści mają więcej przeciwników  


Naczelnym wrogiem Cyberpartyzantów jest białoruski reżim, ale grupa równie mocno sprzeciwia się temu, co robi władza w Rosji. Kiedy więc pojawiła się okazja, aby dać nauczkę Moskwie, hakerzy nie wahali się ani przez chwilę. 


W połowie 2025 roku pojawiły się doniesienia o „problemach technicznych” Aerofłotu, rosyjskiego państwowego przewoźnika lotniczego. Oficjalne komunikaty głosiły, że doszło do awarii systemu informatycznego. Problemy były tak poważne, że firma musiała odwołać kilkadziesiąt lotów, a na lotniskach zapanował chaos. 


CZYTAJ TEŻ: „Ten kierowca fajny chłop, co popiera autostop”. Kultowe zjawisko PRL


Wkrótce wyszło na jaw, że źródłem tych kłopotów nie była wcale usterka, lecz atak hakerów. Do operacji przyznała się proukraińska grupa Silent Crow, której pomogli Cyberpartyzanci. Aktywiści przez wiele miesięcy „badali” system przewoźnika, żeby wyrządzić mu jak najwięcej szkód. Oficjalnie kremlowskie media oczywiście przekazywały, że atak nie był wcale dotkliwy, a sytuację udało się szybko opanować. Innego zdania byli sprawcy tego zamieszania. 



Cyberpartyzanci, powołując się na źródło w Rostelekom Solar, firmie informatycznej, która musiała „posprzątać” po hakerach, poinformowali, że w Aerofłocie „wybuchła panika”, a system mocno ucierpiał. Uszkodzona miała być prawie cała infrastruktura, która działała na bazie Windowsa, nie działały serwery pocztowe ani wspólne dyski. Nawet tak zwane centrowanie, czyli obliczenia dotyczące stabilności samolotów podczas lotu trzeba było wykonywać ręcznie. Informatycy musieli na nowo zainstalować systemy operacyjne i uruchomić nowe serwery. Problemy firmy trwały wiele dni. 


Wystarczy cień podejrzeń, że ktoś współpracuje z hakerami, żeby narobić sobie kłopotów


Think tank Atlantic Council zwrócił uwagę, że Cyberpartyzanci łączą klasyczny haktywizm, cyfrowy wywiad i działania obywatelskie. To rzadkie połączenie, a przede wszystkim trudne do zwalczania przez państwa autorytarne. Bo dane ujawnione przez grupę miały wpływ nie tylko na białoruskie społeczeństwo. Bellingcat wykorzystywał część z nich do śledztw dotyczących aktywności rosyjskich służb w regionie. Informacje te pojawiały się później w raportach dotyczących „Wagnergate” i operacji rosyjskich struktur GRU. 


Walka z systemem ma jednak swoją cenę. W oficjalnej narracji Mińska Cyberpartyzanci są „terrorystami”, „agentami Zachodu” i „sabotażystami zagrażającymi bezpieczeństwu państwa”. Wystarczy choćby podejrzenie o współpracę z nimi, żeby reżim zgotował komuś piekło. Po każdym większym włamaniu – czy to do MSW, czy do KGB – władze przeprowadzały przeszukania u administratorów sieci. Niektórzy z nich byli zatrzymywani i prowadzeni na nocne przesłuchania. Wystarczyło nawet, że ktoś miał dyżur w dziale IT danej firmy w momencie jakiegoś ataku. BBC Monitoring opisywało przypadki informatyków, którym konfiskowano domowe komputery, a nawet telefony dzieci, „bo mogły zawierać materiał istotny dla śledztwa”. 


Rodziny osób, które uciekły z kraju i pomagają Cyberpartyzantom z zagranicy, również dostają sygnały ostrzegawcze. Policja potrafi pojawić się u nich pod pretekstem sprawdzenia zameldowania, wypytać o krewnych, dyskretnie zasugerować, że „można uniknąć kłopotów, jeśli syn przestanie angażować się w politykę”. Każdy na Białorusi wie, co znaczą takie słowa. Trudno się dziwić, że u wielu osób strach wygrywa z aktywizmem. 


Nikt nie wie, gdzie uderzą następnym razem 


Co najbardziej irytuje reżim Łukaszenki w przypadku Cyberpartyzantów? Nieprzewidywalność. Reżim, który chce mieć pod kontrolą wszystko, nagle musi stawić czoła przeciwnikowi, który nie działa według znanych schematów. 


Aktywistom trudno przy okazji odmówić konsekwencji. Zaczynali od publikacji list funkcjonariuszy, a potem realizowali coraz bardziej skomplikowane ataki, w tym na kolej i strategiczny zakład. A to wszystko w realiach ogromnego ryzyka. Śledztwa prowadzone przez służby, represje i presja polityczna zniechęciły już wielu aktywistów, czemu zresztą trudno się dziwić. 


Cyberpartyzanci jednak nie zamierzają rezygnować. Co więcej, swoją aktywnością wykraczają już poza granice Białorusi, co pokazał choćby atak na Aerofłot. Jedno jest pewne: grupa już dawno stała się czymś więcej niż tylko „ciekawostką z internetu”. Największą ironią losu jest jednak to, że wszystko dzieje się w kraju, który często chwali swoimi informatykami. Bardziej przewrotnej reklamy Łukaszenka nie mógł sobie wymarzyć. 


CZYTAJ TEŻ: Polska pod cyfrowym ostrzałem. „Jesteśmy najczęściej atakowanym krajem w UE”

Kategorie: Telewizja

Polsce grozi uderzenie rakietowe. Oto możliwy cel

Powinniśmy być gotowi na ataki rakietowe i dronowe wymierzone w infrastrukturę - powiedział minister koordynator ds. służb specjalnych Tomasz Siemoniak. Zaznaczył, że drony odgrywają coraz większą rolę w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. - Konieczne jest wyciąganie odpowiednich wniosków - dodał.
Kategorie: Portale

Pyszny obiad na poniedziałek. Podajemy przepis, Ty gotujesz. Grochówka jak z wojskowego kotła

Dziennik - 14 godzin 14 min. temu
Grochówka to typowo polska zupa. Słynna jest wojskowa grochówka. Gęsta, pożywna i aromatyczna - w sam raz na chłodne dni. Na wtorek proponujemy więc grochówkę jak z wojskowego kotła. Beata Zatońska
Kategorie: Prasa

Trump: Afera korupcyjna w Ukrainie nie pomaga

TVP.Info - 14 godzin 16 min. temu

Trump powiedział dziennikarzom na pokładzie Air Force One, że rozmawiał z sekretarzem stanu Marco Rubio i ze specjalnym wysłannikiem Steve’em Witkoffem, którzy wcześniej tego dnia wzięli udział w spotkaniu z ukraińską delegacją na Florydzie. Zapewnił, że rozmowy między stronami „przebiegają dobrze”.


Trump komentuje rozmowy pokojowe


Prezydent USA odniósł się do afery korupcyjnej na Ukrainie, która jego zdaniem nie pomaga w zakończeniu wojny. – Ukraińcy (...) mają pewne trudne problemy. Myślę, że Rosja chciałaby końca (wojny). Wiem, że Ukraina chce końca – dodał.


– Mówiłem od trzech lat, że to się dzieje. Czy nie mówiłem? Mówiłem przez trzy lata. Byłem dużo przed terminem. Myślę, że jest duża szansa, że możemy zawrzeć porozumienie – kontynuował.


Poinformował, że nie ma dla Władimira Putina żadnego deadline'u w sprawie planu pokojowego. – Deadline będzie wtedy, gdy zakończy się wojna – zaznaczył.




Czytaj także: Trump naciska ws. planu pokojowego. „Nie spodobało się? Musi to polubić”

Według portalu Axios Steve Witkoff i zięć prezydenta Jared Kushner mają spotkać się z Putinem we wtorek. Trump nie ujawnił dnia planowanego spotkania wysłanników z przywódcą Rosji.


Sekretarz stanu USA określił niedzielne rozmowy z delegacją ukraińską na Florydzie jako „produktywne”, choć podkreślił, że „wciąż pozostaje wiele do zrobienia”. Według agencji AP rozmowy trwały ok. czterech godzin.


Afera korupcyjna w Ukrainie


W piątek prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski poinformował w piątek, że szef jego biura Andrij Jermak, który objęty jest śledztwem w sprawie afery korupcyjnej na szczytach władzy, podał się do dymisji. Jest on objęty dochodzeniem Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU) w związku ze śledztwem w sprawie korupcji pod kryptonimem „Midas”. Afera, ujawniona przez NABU i SAP (Specjalna Prokuratura Antykorupcyjna), wybuchła na początku listopada, a w aktach śledztwa Jermak figuruje pod pseudonimem Ali Baba.


Według ustaleń NABU i SAP uczestnicy rozległego systemu korupcyjnego w energetyce pobierali od kontrahentów Enerhoatomu, państwowego operatora elektrowni jądrowych, łapówki w wysokości od 10 do 15 proc. wartości kontraktów. Nielegalne środki miały być legalizowane przez tzw. back office w centrum Kijowa, przez który – jak ustalono – przeszło około 100 mln dol.


Czytaj również: Gigantyczna afera korupcyjna zmiotła ukraińskich ministrów

Kategorie: Telewizja

Polskie obligacje są najdroższe od lat, koszty obsługi długu mogą spaść [HIRSCH O GOSPODARCE]

Ceny polskich obligacji rosną, a ich rentowności spadają, co cieszy, bo daje szanse na spadek kosztów obsługi długu publicznego nawet o kilka mld zł rocznie. Wszystko to jest związane ze spadkiem stóp procentowych, a te mogą iść w dół, bo spada też inflacja. Ponadto mamy złe dane z Chin, ciekawe obserwacje o AI i cenach prądu z USA, oraz nowe rekordy cen srebra na giełdach. Oto pięć wydarzeń w gospodarce, na które warto zwrócić uwagę.
Kategorie: Portale

Tak pachną pieniądze. Ta gospodarka uzależniona jest od ropy i gazu, a to problematyczne

Oman z dużym niepokojem obserwuje ostanie załamanie na rynku cen ropy naftowej, a zwłaszcza skroplonego gazu. Gospodarka sułtanatu nadal niemal w całości uzależniona jest od eksportu węglowodorów i produktów chemicznych.
Kategorie: Portale

Mariusz Masecki w „Rozmowach (nie)wygodnych”

TVP.Info - 14 godzin 25 min. temu
Wychowany w dwóch tradycjach – muzyki klasycznej i jazzu – łamie zasady, by odkrywać nowe piękno. O tym, jak tworzy i gdzie szuka inspiracji, Marcin Masecki opowiada Mariuszowi Szczygłowi.
Kategorie: Telewizja

Ceny na Jarmarku Warszawskim 2025. Tanio nie jest

Dziennik - 14 godzin 39 min. temu
Warszawa dołączyła do innych dużych miast. W tym roku również w stolicy pojawił się świąteczny jarmark. Otworzył się 28 listopada. Ile trzeba zapłacić za znajdujące się na nim atrakcje? Ile kosztuje grzaniec, herbata zimowa i hot dog? Jedno jest pewne tanio nie jest. Marta Kawczyńska
Kategorie: Prasa
Subskrybuj zawartość